piątek, 30 sierpnia 2013

Spacerownik

 Równolegle do morza biegnie dość ruchliwa ulica J.Haffnera.  Kto by przypuszczał, że wystarczy skierować się kawałek w stronę przeciwną do morza, aby znaleźć się w miejscu, w którym zadajemy sobie pytanie:  Czy to na pewno jest Sopot?  Czy to na pewno jest miasto tętniące życiem, 10min drogi stąd? Jak to jest możliwe? A jednak.

 Idąc ul. Haffnera, w kierunku Gdyni, wypatrujemy małej uliczki o nazwie Młyńska. Nazwa nie jest przypadkowa. Wiele lat temu pracował tutaj młyn papierniczy, napędzany wartkim strumieniem Kamiennego Potoku.  Idziemy tą uliczką kawałeczek prosto i ukazuje się nam niesamowity widok: jeziorko (a raczej staw), na nim dwie małe wysepki, a na każdej z nich rośnie wielka rozłożysta olcha. Dookoła wysepek majestatycznie przepływają całe rodziny dzikich kaczek. Cisza, spokój, ale co jakiś czas słychać odgłos przejeżdżającego nieopodal pociągu. Kiedyś, wiosną, widzieliśmy tam nawet stadko trzech saren!  Urocze miejsce w środku miasta.


Kawałek dalej, w stronę centrum, też przy ul. J. Haffnera, zwiedzaliśmy  średniowieczne grodzisko – skansen archeologiczny. Jeszcze niedawno mieszkał w nim bardzo stary, czarny kozioł z krzywym rogiem.  Sprawdźcie, czy wciąż tam jest?

Wkrótce, kolejna przecznica ul. Haffnera to ul. J.Goyki. Skręcamy w ul. J. Goyki i dochodzimy do wiaduktu kolejowego. Przed wiaduktem skierujemy się w górę – możemy iść i na prawo i na lewo. Najpierw pójdziemy w prawo, ścieżką na wzgórze.  Zobaczymy przepiękny zespół willowy z 1880r z parkiem,





dom, w którym mieściła się w XIX wieku znana restauracja „Dolinny Młyn”, w której kuracjusze spotykali się na kawie i słynnych waflach


oraz ogródki kwiatowo-warzywne uprawiane przez mieszkających tu sopocian.  Gospodynie domowe nie mają tu łatwego zadania aby wejść na wzgórze z zakupami. Rozglądacie się i zadajecie sobie znów to samo pytanie: czy to miasto, czy to wieś?

A teraz, po zejściu na ul.Goyki, skierujemy się po schodkach w lewo, na ul.Obrońców Westerplatte. Miejsce to nie bez powodu nazywane jest "Sopocki Montparnasse". Każda willa to XIX-wieczny zabytek. Zamieszkiwali je artyści, architekci, lekarze. Przepiękna architektura. Zwróćcie uwagę na nr 24 – secesyjną willę z wykuszami, rzeźbami, z okalającym ją, tajemniczym ogrodem z fontanną. Po wojnie, miała tutaj swoje sale Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych. Mieszkali tu również wykładowcy tej uczelni. Teraz, bardzo zniszczona, czeka na czarodzieja, który wskrzesi jej  piękno sprzed lat…..


Ilekroć przechodzę ul. Obrońców Westerplatte, muszę choć na chwilę, zatrzymać się przed tą willą. Natychmiast przypomina mi się książka czytana w dzieciństwie - F.H. Burnett pt. "Tajemniczy ogród" lub film A.Holland o tym samym tytule. Wyobrażam sobie, że w takim właśnie, zamkniętym, zaniedbanym, tajemniczym ogrodzie rodziła się przyjaźń trójki dzieci - bohaterów książki.

Idąc dalej prosto, dojdziemy do kładki nad wąwozem.



W tym miejscu nakręcono mnóstwo polskich filmów, gdyż miejsce jest wyjątkowo urokliwe. A za kładką ? Jeszcze kilka kroków i …. jesteśmy w samym sercu miasta – na Monciaku.



środa, 21 sierpnia 2013

Molo

Budowę Mariny - przystani jachtowej - obserwowaliśmy z mężem z zapartym tchem. Z różnych powodów. Dlatego, że budowanie czegoś w morzu nie zdarza się tak często, jak budowanie na ziemi. Dlatego, że cała nasza rodzina żegluje i ewentualna możliwość przycumowania tutaj łódką nie jest dla nas bez znaczenia. No i dlatego, że to się dzieje właśnie tutaj, w ukochanym Sopocie.

Sopockie molo, po wybudowaniu przy nim Mariny, stanowi wyjątkową atrakcję dla turystów i żeglarzy. Każdy, kto przyjeżdża do Sopotu, zadaje sobie i towarzyszom podróży pierwsze pytanie: „to co? idziemy na molo?” Teraz, oprócz pięknych widoków samego morza, zdrowego  powietrza nasyconego jodem, można podziwiać wspaniałe jachty i katamarany, cumujące w przystani jachtowej.


Same spacery tutaj są wielką przyjemnością, ale spragnieni mocniejszych wrażeń mogą też przejechać się bardzo szybką motorówką. Mój mąż natychmiast skorzystał z takiej okazji i zapewniał mnie, że były duże emocje. Ja natomiast wybrałam się ze znajomymi na Hel, tramwajem wodnym. Płynie się tam ok. 1,5 godz. Warto się tam wybrać szczególnie przy dobrej, słonecznej pogodzie. Jest także możliwość zabrania  roweru. Ale uwaga! Zastanówcie się najpierw, co chcecie robić na Helu? Jeśli plaża – to rower będzie Wam tylko przeszkadzał, czego doświadczyłam osobiście, bo z portu, na plażę na Helu, nie da się wygodnie dojechać rowerem.  Ale może wybierzecie wycieczkę rowerową wzdłuż półwyspu helskiego? Jedziemy ścieżką rowerową tak długo, na ile  starczy nam sił, czasu i ochoty, a w którejś z mijanych miejscowości, wsiadamy do pociągu i wracamy przez Władysławowo, Gdynię do Sopotu. Na taki wariant wycieczki na pewno trzeba przeznaczyć cały dzień, no i lepiej zabrać ze sobą rozkład jazdy PKP.

Szkoda tylko, że władze miasta nie zadbały o dobrą organizację sprzedaży biletów na morskie rejsy. Bilet można kupić tylko na molo, ale  najpierw trzeba kupić bilet….wejścia na molo. Mam jednak nadzieję, że problem ten zostanie wkrótce rozwiązany w inny, sensowniejszy sposób?

Dla amatorów dobrych filmów – Orange Kino Letnie prezentuje ciekawe projekcje po zapadnięciu zmroku. Filmy ogląda się wygodnie, korzystając z rozstawionych leżaków. Warto zabrać ze sobą kocyk albo polar, bo jesteśmy tuż przy brzegu morza i wieczorem może zrobić się chłodno. To oczywiście tylko sezonowa (lipiec, sierpień) oferta.

Przed wejściem na molo, liczne stoiska z pamiątkami wabią turystów. Mnie niestety też. Co prawda, pamiątek już nie kupuję, a za bursztynem nie przepadam, ale koraliki z naturalnych kamieni przyciągają mnie jak magnes. Pamiętam pierwsze, jakie kupiłam - ciemnoniebieskie, pasowały do dżinsów. Przy okazji kolejnego spaceru w okolice molo, skusiłam się na kupno następnych, w innym kolorze. Różnorodność kolorów jest jednak ogromna i mimo, że koraliki nie są drogie, to przyjęłam zasadę, że jednorazowo kupuję tylko jeden sznurek. W tej chwili mam już dwa pokaźne pudła sopockich koralików, każde są w innym kolorze i zawsze dobiorę odpowiednie do bluzki czy sukienki. Muszę któregoś dnia policzyć te koraliki, ileż to razy byłam na molo?

Centralnym punktem szerokiego placu przy molo jest Dom Zdrojowy. W czasach, kiedy przyjeżdżaliśmy już do naszego mieszkania w Sopocie, śledziliśmy z uwagą odbudowę Domu Zdrojowego, po wojennych zniszczeniach. Teraz wygląda tak, jak ostatnia jego wersja z 1910r.


W Domu Zdrojowym, oprócz pijalni wód mineralnych, mieści się także Państwowa Galeria Sztuki (PGS). Warto tam zaglądać! Prezentowane wystawy często się zmieniają, więc można coś ciekawego przegapić, ale wystarczy śledzić program na stronie:  www.pgs.pl.

 Mnie udało się zobaczyć "Malarstwo polskie ze zbiorów muzeum we Lwowie" (Malczewski, Kossak, Boznańska, nawet Matejko!),  świetną wystawę prac Marka Okrassy pt. "Notowania nudy",


oraz wystawę "Metamorfozy", która zrobiła na mnie duże wrażenie - oryginalne prace Georges'a Braque:  gwasze, ceramika, litografie, biżuteria, rzeźba - np. taka fajna rybka




 Warto też wejść na szczyt Latarni Morskiej, skąd rozpościera się piękny widok na morze i całe miasto.  No i w nagrodę, po zdobyciu tego "szczytu", pewnie tak jak i my, dostaniecie pięknie wykaligrafowany CERTYFIKAT.

Jeśli jesteście już trochę zmęczeni, czy to spacerem po molo, czy zwiedzaniem wystawy, a już na pewno wejściem na Latarnię, zapraszam na drinka! Vis a vis wejścia do Galerii jest coctail bar MAX. Takich drinków jakie tam serwują nie widziałam nigdzie! Tzw. menu nie istnieje. Trzeba opisać własnymi słowami na co mamy ochotę, np. czy coctail ma być alkoholowy czy bezalkoholowy? Mocny czy słaby? Klarowny czy mętny? Słodki, wytrawny a może kwaśny? Kolor  też można wybrać – czerwony, zielony, żółty? Otrzymamy wspaniałą kompozycję smaków, udekorowaną mnóstwem owoców sezonowych i egzotycznych,  w efektownym kielichu.


Zrelaksowani, z nowym zapasem sił i energii, możemy ruszać dalej w miasto, przez Plac Przyjaciół Sopotu, na słynny Monciak.

środa, 14 sierpnia 2013

Sopocka rybka

Najlepsza prosto z kutra. Ale wyłącznie dla rannych ptaszków – w przystani rybackiej trzeba być ok. 7-ej rano,  żeby kupić świeżą rybę tuż po połowie.


W sezonie letnim króluje flądra,  ale można też trafić na inne ryby. Za parę złotych – jak się ładnie poprosi – sprawią rybkę na miejscu, no a w domu po przyprawieniu solą, koperkiem, czosnkiem  i cytryną wystarczy już tylko piec, smażyć czy po prostu grillować. Pycha! Do przystani rybackiej najlepiej wybrać się rowerem, spacer z okolicy sopockiego molo zajmie nam  ok. 20 min. W przystani, świeża ryba jest tylko rano, ale wędzone ryby są przez cały dzień. Wybór jest ogromny, ale ja i tak zawsze kupuję makrelę, która smakuje rewelacyjnie.

Obok przystani jest dość znany w Trójmieście, całoroczny Bar Przystań.


Niestety,  w sezonie jest tam bardzo dużo ludzi i często trzeba stać w długiej kolejce, ale trzeba przyznać,  że lokal trzyma poziom. Serwują tam ryby z pieca, smażone i przystawki  - śledzie przyrządzane na wiele sposobów, tatar z łososia, sałatki. Ja jestem wielkim amatorem zup rybnych i chyba nie ma takiej, której bym  nie spróbowała w sopockich, nadmorskich lokalach. Muszę przyznać, że zupa rybna w barze Przystań jest naprawdę świetna. Poza wyjątkowym smakiem, są w niej ogromne kawałki dorsza i łososia i spokojnie może stanowić główne danie obiadowe. Warto wiedzieć, że  w porze, kiedy jest dużo ludzi, zupa sprzedawana jest w osobnym stoisku na zewnątrz lokalu i nie trzeba czekać długo w kolejce.

Tuż obok baru Przystań, wtulone pomiędzy nadmorską promenadą, a zapachem wędzonych ryb z przystani, mieści się mini muzeum rybackie. Zajrzyjcie tam na chwilę, a zostaniecie na znacznie dłużej! Wysłuchajcie prawdziwej, pasjonującej historii rodziny rybaka, założyciela muzeum. Łowił jego dziadek, łowił ojciec i on sam łowił przez 40 lat. Nie znajdziecie tu muzealnych gablot, ani nudnych opisów. Każdy z kilkuset przedmiotów zgromadzonych tutaj, ma swoją wyjątkową historię, którą nasz bohater opowiada z pasją i tak, jakby zdarzyła się wczoraj.





Przy okazji, jak już będziemy w tej okolicy, warto przejść się kawałeczek, lub podjechać, jak jesteśmy rowerem, na pobliski Plac Rybaków. To wyjątkowo urokliwe miejsce w Sopocie. Kiedyś była to autentyczna osada rybacka, z maleńkimi, niziutkimi domkami. Charakter tego miejsca został zachowany – zobaczcie sami koniecznie!






Skoro już testujemy sopocką rybkę,  to oczywiście takich miejsc, w których warto jej spróbować jest dużo więcej. Wybierzmy się teraz w drogę powrotną – z przystani do Centrum, wzdłuż morza.

Tuż przed hotelem chińskim jest sezonowa smażalnia. Tak przyrządzonego halibuta nie jadłam w żadnym, innym miejscu. Halibut smażony jest w głębokim oleju, ale bez panierki, i wytwarza się w ten sposób na nim złota, przypieczona skórka. Smakuje wyjątkowo,  choć nie jest to na pewno danie dietetyczne. Nie zwróciłam uwagi jaką smażalnia ta ma nazwę. My zaś, w gronie znajomych, nazywamy ją "U Pani z koczkiem" ze względu na charakterystyczną fryzurę sympatycznej właścicielki.

Już przy samym molo,  w restauracji „Laguna Smaku”,  podali nam kiedyś dorsza w sosie oliwowym. Tak! tak! Nie w oliwkowym,  tylko właśnie w oliwowym.  Sos był bardzo ciekawy i udało mi się ustalić jego składniki, aby spróbować zrobić go potem, samej  w domu.  Niestety, potrawa ta zniknęła z karty, pewnie zmienił się kucharz, ale zapamiętany sos jest częstym gościem domowego menu. Żeby nie być gołosłownym, podaję przepis:  posiekany ząbek czosnku, pokrojone w talarki  czarne oliwki, pokrojony drobno miąższ z pomidora (bez skórki i pestek), trochę małych kaparków i dwie łyżki dobrej oliwy extra virgin,  zagrzać krótko i delikatnie w małym rondelku. Podawać do dowolnej, najlepiej pieczonej ryby.

Po północnej stronie mola, w okolicy „Zatoki Sztuki”, jest szereg lokali, lepszych i gorszych, w których jakość serwowanej ryby zależy chyba od nastroju kucharza, więc nie będę ani polecać, ani zniechęcać. Chciałabym jednak zwrócić uwagę na jeszcze dwa miejsca – idziemy dalej wzdłuż morza, w stronę Gdyni . Po minięciu kortów tenisowych jest „Bulaj” – lokal całoroczny. Krótka karta dań gwarantuje pieczołowitość i powtarzalność proponowanych potraw. Radzę zapytać o „rybę dnia” – zawsze jest jakaś świeża, sezonowa ryba. Często wpadamy tu ze znajomymi na rybkę, po tenisie lub wracając z plaży, ale szczególnie miło wspominam wieczór, który spędziliśmy tutaj kiedyś z większą grupą przyjaciół. Wszyscy jednomyślnie zamówiliśmy duet ze śledzia i "rybę dnia", którą akurat był torbut. Bardzo nam smakowało! Śmiało można zaprosić tu znajomych na kolację, bez obaw o wrażenia kulinarne. "Bulaj" cieszy się dużym powodzeniem, więc lepiej wcześniej zarezerwować stolik!

No i na deser -  „Piaskownica”! 


To nasze ulubione miejsce. Do „Piaskownicy” jest spory kawałek dalej, prawie na granicy Sopotu i Gdyni, więc często zaglądamy tam wracając z Orłowa. Jest to lokal swojski, z miłą, domową atmosferą, pięknie położony na samej plaży. Miło jest zjeść rybkę z widokiem na morze. Nie jest elegancki ale właśnie taki domowy – a to akurat bardzo nam odpowiada. Sympatyczny właściciel upiększa ściany coraz to nowymi pracami zaprzyjaźnionych artystów z Trójmiasta. Tam właśnie udało nam się kupić kilka obrazów młodej studentki ASP. Między innymi, obraz kępy redłowskiej, której profil z roku na rok łagodnieje, a my mamy „czarno na białym”, choć w kolorze,  jaki był kiedyś….

Pamiętam, kiedyś w maju, jedliśmy tu bellonę. To rybka podobna do kerguleny, wąska i długa, a jak się ją rozkroi to robi się niebieskawa. Ale na bellonę trzeba wybrać się tylko w maju, bo właśnie wtedy pojawia się w wodach Zatoki.

Piaskownica też jest czynna cały rok, w chłodniejsze dni wesoło trzaska ogień w kominku. Pamiętam, jak suszyłam na nim buta i skarpetkę, po nieudanej próbie przeskoczenia jednego z sopockich potoków, przecinających plażę. Było to zimą i zalany lodowatą wodą but nie był miłym doznaniem , no ale przecież obok była Piaskownica !

czwartek, 8 sierpnia 2013

Tour de Sopot

Nie jest to co prawda Tour de France, ani nawet Tour de Pologne, tym niemniej – atrakcje są ogromne!

Przede wszystkim - trasa rowerowa wzdłuż morza, w obie strony od Sopotu. W stronę Gdańska możemy jechać  np. do molo w Brzeźnie. Wypatrywaliśmy tam kiedyś lokalu "Tapas rybka", o którym dowiedzieliśmy się z programu TV "Kuchenne rewolucje" Magdy Gessler. Nie było trudno go znaleźć, a dorsz, którego nam podano był absolutnie rewelacyjny!. Trasa do Brzeźna jest bardzo ładna – z lewej morze, z prawej las - można zatrzymać się po drodze przy którymś, kolejnym wejściu na plażę, gdzie już nie  jest tak tłoczno. Pamiętam, to chyba było wejście na plażę nr 56, oryginalną wystawę z wielkich, wysokich na kilka metrów,  rzeźb z piasku. Rzeźby były autorstwa pomorskich artystów i przedstawiały charakterystyczne miejsca Trójmiasta. Tych rzeźb już nie ma, ale warto tam zaglądać, bo mogą być inne piaskowe wystawy. 

W drugą stronę od sopockiego molo – w stronę Gdyni – to nasz ulubiony kierunek. Za każdym razem, jak jesteśmy w Sopocie, musimy „zaliczyć” wycieczkę do Gdyni-Orłowa. W Orłowie jest trzecie trójmiejskie molo. Przy wejściu na molo jest „Tawerna orłowska”, gdzie siadamy na pięterku i z pięknym widokiem na morze, delektujemy się zimnym piwem z krążkami kalmarów lub smażonymi szprotkami. Dalsza trasa zależy od zapasu sił i czasu. Możemy zostawić rowery w okolicy molo i przejść się spacerkiem do skarpy redłowskiej, która piętrzy się okazale nad samym brzegiem morza.


Radzę się pośpieszyć, gdyż  z roku na rok, skarpa obsuwa się wyraźnie i nawet gołym okiem widać, że to już nie ten sam kształt, co na obrazku namalowanym 2  lata temu przez studentkę gdańskiej ASP, który  wisi u nas w mieszkaniu.

 Za skarpą redłowską widać w oddali port w Gdyni, z piętrzącym się nad brzegiem morza budynkiem Sea Tower. Jeśli chcemy dotrzeć do portu, lepiej jednak wziąć rowery. Jakiś czas trzeba je prowadzić wzdłuż morza, ale jak już dotrzemy do bulwaru, to mamy dalej ścieżkę rowerową do samego portu. W porcie jest na co popatrzeć – np. zasłużony dla polskiej żeglugi „Dar Pomorza”. Na statku grany jest wieczorami spektakl teatralny  "Idąc rakiem" G.Grassa. Trzeba przyznać, że wyjątkowa sceneria sztuki robi wrażenie. Warto też przy okazji zwiedzić, a może nawet i zagrać?, na pięknie położonych kortach tenisowych klubu Arka Gdynia. Jeśli będziemy już bardzo zmęczeni, możemy wrócić do Sopotu przez miasto, jadąc cały czas ścieżką rowerową.

Odcinek od Sopotu do Orłowa możemy przejechać  na 3 różne sposoby i oczywiście stosujemy każdy z nich, w zależności od pogody i nastroju.

Na pierwszy raz wybierzcie trasę mieszaną -  trochę rowerem, trochę pieszo. Jedziemy ścieżką rowerową  dopóki  prowadzi „po płaskim". Tutaj skręcamy po plaży do brzegu morza i prowadzimy rower (chyba że ktoś da radę jechać) ok. 200 m, do wejścia na plażę oznaczonego nr19. Tam, ścieżka rowerowa doprowadzi nas już bezpośrednio do Orłowa.

Drugi sposób warto wybrać przy pięknej, słonecznej pogodzie, ale jest  bardziej wymagający kondycyjnie. W miejscu, gdzie skręcaliśmy do brzegu po plaży, wdrapujemy się na górę i jedziemy lub idziemy (w zależności od ukształtowania terenu) wzdłuż skarpy, podziwiając fale rozbijające się o brzeg i wsłuchując się w szum morza. Wspaniałe widoki rekompensują z nawiązką wysiłek, włożony w pokonywanie stromych wzniesień.

Trzeci sposób pojawił się niedawno (w sierpniu ), gdyż wytyczono ścieżkę rowerową na samej skarpie. Po wdrapaniu się schodami na górę, można jechać ścieżką do samego Orłowa, ale trasa prowadzi w głąb skarpy i nie widać, ani nie słychać z niej morza. Ta trasa jest najmniej wymagająca i najszybsza. Niewykluczone, że komuś będzie się śpieszyło tak jak nam, kiedy w ostatniej chwili, postanowiliśmy wybrać się rowerami na przedstawienie, na Scenę Letnią w Orłowie. Spektakle Sceny Letniej mają wyjątkową oprawę w postaci naturalnego szumu fal. Byliśmy tam kilkakrotnie na różnych przedstawieniach, ale najbardziej podobał się nam uroczy spektakl muzyczno-taneczny „Słodkie lata 20-te, 30-te…”. Scena Letnia usytuowana jest na samej plaży, przed orłowskim molo, jadąc od strony Sopotu.

Dla miłośników sztuki sakralnej i muzyki klasycznej, ciekawą może się okazać wycieczka rowerowa do katedry oliwskiej. Jedziemy w kierunku Gdańska i skręcamy w prawo na wysokości Jelitkowa. Najlepiej wziąć ze sobą mapę Trójmiasta. Trasa bardzo ładna, zielona. Katedra oliwska i okalające ją ogrody są naprawdę piękne, no i może będziecie mieli tyle szczęścia co my, gdy przyjechaliśmy akurat na koncert organowy?