czwartek, 7 listopada 2013

Kawa czy herbata?


Towarzyszy nam codziennie. Jednak zdecydowanie lepiej smakuje, jeśli nie musimy się spieszyć. Np. nasze sopockie “śniadania na trawie” podczas których, kawa/herbata pita jest na przemian, cyklicznie i nie kończy się na jednej filiżance. Czy zapadłyby tak głęboko w naszej pamięci, gdyby tak nie przeciągały się w czasie?

Okazuje się, że ten popularny napój jest nie tylko źródłem doznań smakowych, ale również wielu miłych wspomnień, a często nawet ciekawych spostrzeżeń dotyczących ludzkich losów.


Kawa/herbata przypomina mi też konkretne miejsca w Sopocie które, odwiedziliśmy po raz pierwszy. Np. pyszna kawa ameretto nieodłącznie kojarzy mi się z Cafe Ferber na Monciaku - to ten lokal, z którego wyszliśmy kiedyś “w dobrym humorze i z kapeluszami na głowach”. Trafiliśmy tam dzięki młodej dziewczynie poznanej przypadkowo na molo. Napisała na kartce "Cafe Ferber" i powiedziała: "zajrzyjcie tam na kawę amaretto - pychota!". Herbata z rumem przypomina mi bar Sabat u podnóża ośnieżonej Łysej Góry, a herbata podana w imbryczku, pod szydełkowanym kapturkiem, to oczywiście - Dworek Sierakowskich.


Ilekroć przyjeżdżamy do Sopotu, to w pierwszej kolejności idziemy na spacer, którego trasa jest mniej, więcej podobna. Zwyczaj ten towarzyszy nam od lat. Jednak gdy jesteśmy tu więcej niż kilka dni wybieramy też dłuższe trasy i okazuje się, że wciąż jest wiele nowych miejsc, gdzie jeszcze nie byliśmy. Na ogół nasze spacery wyglądają tak: idziemy, idziemy, idziemy. Po pewnym czasie, każde z nas myśli po cichu o kawie/herbacie. Oczywiście nie zawsze równocześnie, ale zgadzamy się co do tego, że na taki odpoczynek musimy sobie “zasłużyć” czyli po prostu, chociaż trochę się zmęczyć. Pada więc, w końcu, sakramentalne pytanie - “zasłużyliśmy sobie?” I, jeśli zdania są zgodne - siadamy, a jeśli nie - idziemy jeszcze kawałek dalej.


Pamiętam spacer kiedy byliśmy w tej kwestii wyjątkowo zgodni. Spacerowaliśmy po sopockich wzgórzach i mimo, że mój mąż bardzo dobrze orientuje się w terenie, to jednak okazało się, że nie wiadomo gdzie jesteśmy. Błądziliśmy dłuższy czas, więc byliśmy już oboje porządnie zmęczeni. Znienacka, wyłonił się zza wzgórza przepiękny stadion lekkoatletyczny. 




Jak się później okazało był to stadion Leśny, zwany też stadionem Stulecia - wspominałam o nim w Duch Sportu. Jednogłośnie zgodziliśmy się, że to wymarzony moment na kawę/herbatę i udaliśmy się w stronę klubowego barku. Oczekując na zbawienny napój, Leszek - swoim zwyczajem - zagadywał panią kelnerkę o jej “człowieczy los”. Okazało się, że miła Pani przyjechała do Sopotu kilka lat wcześniej w tzw. sezonie, aby zarobić - jako kelnerka - na swoje wakacje. Przyjechała i ….. została na stałe. Wzięła kredyt, kupiła małe mieszkanie z widokiem na morze i jest szczęśliwa. W ogóle jej się nie dziwię. Zresztą znany już Wam właściciel “Piaskownicy” też ma za sobą podobną drogę. Mój przypadek nie jest aż tak drastyczny, żeby zostać tu z dnia na dzień, głównie z powodów rodzinnych, ale jednak konsekwentnie do tego zmierzam.


Kawa/herbata budzi we mnie różnego rodzaju skojarzenia. Np. Grand Hotel - jakby nie było, po molo i Operze Leśnej, trzecia wizytówka-wyróżnik Sopotu.





Smaku kawy/herbaty pitej w Grand Hotelu nie pamiętam, ale na pewno zapamiętam jej cenę. Ale może właśnie dzięki tej wyjątkowej cenie nie zaciera się w pamięci?. Przeczytałam niedawno zabawne Vademecum z 1974 r, przeznaczone dla przeciętnego, sopockiego turysty. Autor ostrzega w nim - jedna szalona noc w Grand Hotelu może kosztować pozostałe dwa tygodnie wakacji, a jedna, mała kawa zamówiona pod wpływem chwili - 20 zł. Ale cóż! Uroda Grand Hotelu, piękny widok na morze i ceny - idą w parze! Słynne, popołudniowe herbatki z tańcami w Kasino-Hotel (to przedwojenna nazwa Grand Hotelu) były jedną z większych atrakcji sezonu letniego lat 30-tych, choć nie wszystkich było na nie stać.





Zaryzykuję twierdzenie, że właśnie dzięki swojej wyjątkowej urodzie Grand Hotel uniknął wojennej pożogi. Urodzie tej nie oparł się bowiem Adolf Hitler, który ulokował tutaj we wrześniu 1939 r swoją główną kwaterę i sztab wojenny. Po wyzwoleniu, w 1945 r, realne zagrożenie stanowiła Armia Czerwona, która niszczyła po drodze wszystko co kojarzyło się z  arystokracją i kapitalizmem. Legenda głosi, że Grand Hotel udało się ocalić za butelkę wódki. A może to był tylko “kipiatok”?