środa, 31 lipca 2013

Motyle


W naszych wspólnych z mężem rozmowach, rozpatrywaliśmy sprawę zagospodarowania sopockiego mieszkania poza sezonem letnim-urlopowym.  Wydawało nam się sensownym rozwiązaniem wynajęcie mieszkania studentom na rok akademicki, od października do maja-czerwca. Zgodnie z tym ustaleniem, rozesłałam wici wśród znajomych, że jest taka możliwość.

Nie czekałam zbyt długo na odzew – wkrótce zgłosiła się do mnie jedna z koleżanek-tenisistek, z propozycją wynajęcia mieszkania przez studenta z zaprzyjaźnionej rodziny z Trójmiasta.  „Ręczę za tę osobę, nie będziesz miała żadnych problemów” – usłyszałam i …. w jednej chwili cały spokój mój znikł.  Wbrew moim oczekiwaniom, zamiast ucieszyć się, zamarłam z przerażenia i, nie będąc w stanie odpowiedzieć nic sensownego, wybełkotałam - „ nie jestem jeszcze na to gotowa, może za jakiś czas?”.  Oczywiście miałam na myśli gotowość psychiczną – dopadły mnie bowiem czarne myśli:  jak to?  to znaczy, że przez ¾ roku nie będę mogła pojechać tam choćby na weekend?  Taka myśl była nie do zniesienia. Dla spokoju sumienia, postanowiłam odwlec decyzję do następnego roku, a póki co……

Nadeszła  piękna jesień, piękna zima i jeszcze piękniejsza wiosna. Przy czym, wcale nie mam na myśli pięknej pogody. Weekendy spędzane w Sopocie, poza sezonem, to najlepsze co mogło mnie spotkać. Między jednym a drugim wyjazdem wytrzymywałam z trudem 1,5 miesiąca (no, czasem 2 miesiące jak były akurat święta) i za każdym razem, wysiadając na dworcu kolejowym z pociągu  w Sopocie, czułam „motyle w brzuchu” . Tak, tak!  Takie same "motyle" jak każdy, kto się po prostu zakochał.

Spytacie pewnie, co takiego ciekawego robiliśmy w Sopocie o tej porze roku?  W zasadzie nic specjalnego.  Przyjeżdżaliśmy późnym wieczorem,  więc dopiero następnego dnia wychodziliśmy na długi spacer.  Chcieliśmy zobaczyć, co dzieje się na kortach tenisowych, jak wygląda morze i plaża, co, gdzie i jak się zmieniło?  A zapewniam Was,  że zmieniało się dużo, często i na lepsze. Obserwowaliśmy szybkie postępy prac przy budowie tunelu umożliwiającego pieszym bezkolizyjne przejście z deptaka Monte Cassino na Molo. Za każdym, kolejnym weekendowym pobytem Sopot był piękniejszy. Na zdjęciu poniżej, choinka noworoczna na Placu Przyjaciół Sopotu.


Oczywiście, były też  inne atrakcje – wycieczki rowerowe, łyżwy na lodowisku przy molo z muzyką w tle  i nawet narty na Łysej Górze. Przy okazji, polecam rodzinom z małymi dziećmi – działa tam szkółka narciarska, jest wyciąg orczykowy i wypożyczalnia sprzętu sportowego. Oczywiście, nie  jest to stok dla wymagających narciarzy, ale na pewno miłe urozmaicenie spacerów.  A wycieczki rowerowe? To już kolejny, sopocki  temat-rzeka .

Domyślacie się zapewne, że pomysł z wynajmowaniem mieszkania przepadł bezpowrotnie.




czwartek, 25 lipca 2013

Turnieje, turnieje....

I tak zbliżały się pierwsze, sopockie wakacje "na swoim".

 Najpierw - przełom czerwca i lipca - turniej tenisowy ITF Seniors, rozgrywany na przepięknych, przedwojennych kortach Sopockiego Klubu Tenisowego. Zaprosiłam trzy zaprzyjaźnione koleżanki-tenisistki i wybrałyśmy się do Sopotu we czwórkę, walczyć o laury w singlu, deblu i mikście. Grałyśmy w turnieju, kibicowałyśmy sobie nawzajem, spędzałyśmy cudowne wieczory rozmawiając w szerokim gronie znajomych tenisistów lub testując kolejne, nadmorskie smażalnie ryb. Pomyślałam wtedy, że byłoby bardzo miło spotykać się u mnie co rok, przed otwarciem turnieju, ze wszystkimi dziewczynami, które przyjechały na turniej do Sopotu. I od tej pory staram się co roku takie spotkanie zorganizować.

Tydzień później - Międzynarodowy Turniej Bałtycki w brydżu sportowym. Ponieważ cztero-osobowy skład doskonale sprawdził się na turnieju tenisa, to na brydża też przyjechaliśmy w dwie grające razem pary. Przedpołudnie spędzaliśmy na plaży lub w ogródku przy kawie, a po południu graliśmy turnieje kongresowe. A po turnieju? Kto gra w brydża sportowego ten wie - niekończąca się analiza rozdań.  Na ogół, jeszcze kolejnego dnia od rana, wracaliśmy do tych samych problemów, aby omówić co ciekawsze szczegóły licytacji, wistu czy rozgrywki. Często bywało tak, że wciągnięci w brydżowe dyskusje, nagle musieliśmy śpieszyć się, aby zdążyć na ..... kolejny turniej.

Przełom lipca i sierpnia to Orange Prokom Open - tenisowy turniej ATP, również rozgrywany na kortach SKT. Sopockie korty są wyjątkowe - przepięknie położone, z ogromnymi drzewami rosnącymi dosłownie w trybunach. Kupując bilety na turniej trzeba uważać, żeby nie dostać miejscówki za drzewem!



Codziennie śledzilismy z mężem mecze na najwyższym, światowym poziomie. Emocji sportowych nie brakowało - pamiętam wygrany mecz Michała Przysiężnego z bardzo dobrym i wyżej notowanym zawodnikiem Filippo Volandrim. Mnóstwo emocji dostarczyli nam debliści - Mariusz Fyrstenberg z Marcinem Matkowskim,


którzy wygrali w półfinale z Łukaszem Kubotem i Oliverem Marachem, po zaciętym meczu z super tie-breakiem, a potem wygrali cały turniej. W turnieju wzięło udział mnóstwo doskonałych zawodników: Gaudio (były triumfator Rolland Garros), Montanes, Acasuso, Mayer, Simon, Andriejew, Davidienko, no i późniejszy zwycięzca,Tommy Robredo. Byliśmy świadkami kontrowersyjnego meczu Davidienki z argentyńczykiem Vassello-Arguello. Davidienko został posądzony o celowe przegranie meczu obstawianego w zakładach bukmacherskich, ale ostatecznie, nie zostało mu to udowodnione. Na pewno przebieg tego spotkania był zaskoczeniem dla wszystkich kibiców, ale trudno było zauważyć celowe przegrywanie piłek. A jak było naprawdę? To wie tylko sam Nikołaj Davidienko.

Z całorocznego urlopu już prawie nic nie zostało, ale nie wyobrażałam sobie, żeby w następnym roku planować urlop inaczej.

środa, 24 lipca 2013

Bocianie gniazdo

Wkrótce, po załatwieniu wszelkich prawnych formalności, staliśmy się właścicielami okien na parterze:



Zapoznaliśmy się oczywiście z rodziną z 1-go piętra, mieszkającą tu na stałe:
- Ona: Już ją trochę znacie - to sympatyczna, młoda dama, która w pierwszych słowach nie zniechęcała nas do tego miejsca, a wręcz przeciwnie
- On: kowal-artysta, potrafiący wyczarować z grubych, stalowych prętów piękne, secesyjne "esy-floresy" - to właśnie płot jego autorstwa przyciągnął naszą uwagę na zdjęciach w Internecie
- Dzieci: córka-nastolatka i jej młodszy brat
- No i oczywiście pies: rudy jamnik długowłosy
Z naszą nowo zapoznaną, sympatyczną rodziną poczuliśmy się już trochę jak prawdziwi sopocianie.

Kolejny etap to  urządzanie się. Mieszkanie objęliśmy zupełnie puste, chociaż.... z obiecanym obrazem na ścianie


No i mimo, że po remoncie, to jednak trzeba było posprzątać "po swojemu". Tym razem, wybraliśmy się do Sopotu samochodem, zabierając niezbędny zestaw do sprzątania, koc i grubszy śpiwór zamiast dmuchanego materaca, którego nie posiadaliśmy, a wydawało nam się, że przespać jedną noc na śpiworze to żaden problem. Wyjechaliśmy w piątek po pracy - na miejscu byliśmy dosyć późno, więc zdecydowaliśmy się od razu iść spać, aby następnego dnia od samego rana przystąpić do działania. Rozłożyliśmy śpiwór, przykryliśmy się kocem i ...... nie sposób było usnąć! Było tak pieruńsko twardo, że żadna pozycja nie dawała ukojenia.

Następnego dnia, po ciężkiej nocy, wyruszyliśmy do gdańskiej IKEA wybrać najpotrzebniejsze sprzęty: łóżka, materace, stół z krzesłami, stolik i taborety do kuchni. Trzeba było parę razy obrócić samochodem, żeby to przewieźć. Leszek woził,  ja sprzątałam, no i zrobił się wieczór. Pamiętam mój błagalny wzrok, skierowany na męża, z prośbą o pilne złożenie choćby jednego łóżka! Padłam natychmiast, a Leszek składał te wszystkie meble do świtu.

W niedzielę wróciliśmy do domu totalnie wyczerpani, ale bardzo szczęśliwi - następny sopocki wyjazd będzie już samą przyjemnością!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Ziarno kiełkuje

Założyłem ci bloga - masz jakiś pomysł na tytuł? Nie miałam żadnych wątpliwości, przecież to oczywiste - "Zakochana-w-Sopocie"! Mąż  namawiał mnie od dłuższego czasu do pisania: "Pisz! Zamęczasz wszystkich znajomych opowiadaniem o Sopocie. Nie każdego to interesuje! A że nie chcą robić ci przykrości - to cierpliwie słuchają" - uświadomił mi brutalną prawdę. Dlatego, w końcu, zdecydowałam się. Jednocześnie, pisząc o Sopocie, czuję się trochę tak, jakbym tam była....

Miłość do Sopotu kiełkowała we mnie od dawna, w zasadzie od wielu lat, ale w 2007r wybuchła z całą siłą i rośnie wraz z coraz to piękniejszym uzdrowiskiem. W zasadzie wszystko tutaj napawa mnie osobistą dumą i wszystko mi się podoba, więc proszę o pobłażliwość - moja "pisanina" na pewno nie będzie obiektywna.

Do Sopotu przyjeżdżałam z końcem ubiegłego wieku realizować swoje hobby, tzn. grałam w amatorskich turniejach tenisowych, kibicowałam w tenisowych turniejach  zawodowych, no i nie mogłam nie zagrać w Międzynarodowym Turnieju Bałtyckim Brydża Sportowego. Zawsze mieliśmy problem ze znalezieniem fajnej kwatery - w tamtych czasach wynajmowało się głównie pokój "przy rodzinie", ze wspólną używalnością kuchni i łazienki, co było trochę krępujące.

Pamiętam, chyba ok. 2005 r,  Leszek (mąż) rzucił takie pytanie: wiesz, mamy trochę oszczędności, które warto byłoby w coś zainwestować, może kupimy jakąś kawalerkę? No, jak mamy kupować mieszkanie, to chyba tylko w Sopocie! - wypaliłam jak z dubeltówki. Zapadła cisza. Widać mój pomysł nie wzbudził entuzjazmu i ogólnie temat kupna mieszkania zamilkł. Ale ziarno zostało zasiane......

To chyba było ok.1,5 roku później, na pewno był to kwietniowy wtorek 2007r.
Siedzimy sobie w salonie - każde z nas coś tam robi - mąż z komputerem na kolanach. Nagle zagaja: chodź Renatka, zobacz na te zdjęcia - jaki fajny płot! Podchodzę, patrzę, no - płot fajny, ale co to w ogóle jest? To jest mały domek w Sopocie, w którym jest do sprzedania, na parterze, małe mieszkanko  - odpowiada. Były też zdjęcia samego mieszkania - podobały mi się. To co? Zadzwonić czy aktualne? Dzwoń! Ogłoszenie aktualne, ale jest duże zainteresowanie - usłyszeliśmy w słuchawce telefonu. Postanowiliśmy obejrzeć. Kupiłam bilety kolejowe na najbliższą sobotę do Sopotu.

Sobotni ranek był piękny - wysiedliśmy na dworcu, a spacer na miejsce zajął nam ok. 12 min. Zadzwoniliśmy, że jesteśmy i czekając na osobę z kluczami, krążymy w pobliżu, podziwiając okolicę. Zauważyliśmy, że na teren "posesji" wchodzi młoda, ładna dziewczyna, więc zagailiśmy:
- czy Pani tu mieszka?
- tak, na piętrze
- a jak się mieszka?
- mieszka się super!

Właśnie zjawił się syn właściciela z kluczami, więc przerwaliśmy miło rozpoczętą konwersację i weszliśmy. Serce biło mi jak młotem. Wszystko mi pasowało. Małe, zgrabne mieszkanko, po remoncie. Może sama wybrałabym inne kafelki, ale te co były - też ok. Trudno by mi było robić remont mieszkania, dojeżdżając 4 godz pociągiem (wtedy to były tylko 4 godz - teraz dużo więcej...). Dostałam wypieków, a Leszek tylko na mnie spojrzał i już wiedział. Podoba Ci się? szepnął w ucho, żeby nie tracić ewentualnej zdolności przetargowej. Tak! odszepnęłam zachrypniętym z przejęcia głosem.

Jednocześnie, zjawiło się jeszcze parę osób oglądać mieszkanie. Mówili, że jeszcze zastanowią się i dadzą znać. To byli miejscowi - poszli naradzać się z rodziną lub znajomymi, a my? My mieliśmy w kieszeni bilety kolejowe na powrót do domu, za kilka godzin. Poczekaliśmy, aż wszyscy rozejdą się i przystąpiliśmy do negocjacji z właścicielem, który pojawił się w międzyczasie. Negocjacje były bardzo krótkie. Zaparł się, że nie spuści ani złotówki, co najwyżej może zostawić obrazek wiszący na ścianie. A my mamy te bilety...i brak czasu na dłuższe namysły. To co - decydujemy się? Spytał Leszek tym razem już głośno, bo nadzieja na stargowanie zgasła. Tylko skinęłam głową, bo coś ugrzęzło mi w gardle. No, to jedziemy podpisać umowę i przelać zaliczkę, stwierdziliśmy zgodnym chórem.

Wsiedliśmy do taksówki. Jedziemy, a tu dzwoni telefon komórkowy właściciela. Po chwili słyszymy jego odpowiedź: "przykro mi, ale właśnie sprzedałem" - to dzwonił jeden z tych, co oglądali mieszkanie razem z nami i właśnie zdecydował się kupić. Spojrzeliśmy po sobie i ....odetchnęliśmy z ulgą.

Jak to jest w tym życiu? Ziarno kiełkuje, kiełkuje, a kiedy wzejdzie? - decyduje jedna, krótka chwila!