Najlepsza prosto z kutra. Ale wyłącznie dla rannych ptaszków
– w przystani rybackiej trzeba być ok. 7-ej rano, żeby kupić świeżą rybę tuż po połowie.
W
sezonie letnim króluje flądra, ale można
też trafić na inne ryby. Za parę złotych – jak się ładnie poprosi – sprawią
rybkę na miejscu, no a w domu po przyprawieniu solą, koperkiem, czosnkiem i cytryną wystarczy już tylko piec, smażyć czy
po prostu grillować. Pycha! Do przystani rybackiej najlepiej wybrać się
rowerem, spacer z okolicy sopockiego molo zajmie nam ok. 20 min. W przystani, świeża ryba jest
tylko rano, ale wędzone ryby są przez
cały dzień. Wybór jest ogromny, ale ja i
tak zawsze kupuję makrelę, która smakuje rewelacyjnie.
Obok przystani jest dość znany w Trójmieście, całoroczny Bar Przystań.
Niestety, w sezonie jest tam bardzo dużo ludzi i często
trzeba stać w długiej kolejce, ale trzeba przyznać, że lokal trzyma poziom. Serwują tam ryby z
pieca, smażone i przystawki - śledzie przyrządzane na wiele sposobów, tatar
z łososia, sałatki. Ja jestem
wielkim amatorem zup rybnych i chyba nie ma takiej, której bym nie spróbowała w sopockich, nadmorskich lokalach. Muszę przyznać, że zupa rybna w barze Przystań jest naprawdę świetna. Poza
wyjątkowym smakiem, są w niej ogromne kawałki dorsza i łososia i spokojnie może
stanowić główne danie obiadowe. Warto wiedzieć, że w porze, kiedy jest dużo ludzi, zupa sprzedawana jest w osobnym
stoisku na zewnątrz lokalu i nie trzeba czekać długo w kolejce.
Tuż obok baru Przystań, wtulone pomiędzy nadmorską promenadą, a zapachem wędzonych ryb z przystani, mieści się mini muzeum rybackie. Zajrzyjcie tam na chwilę, a zostaniecie na znacznie dłużej! Wysłuchajcie prawdziwej, pasjonującej historii rodziny rybaka, założyciela muzeum. Łowił jego dziadek, łowił ojciec i on sam łowił przez 40 lat. Nie znajdziecie tu muzealnych gablot, ani nudnych opisów. Każdy z kilkuset przedmiotów zgromadzonych tutaj, ma swoją wyjątkową historię, którą nasz bohater opowiada z pasją i tak, jakby zdarzyła się wczoraj.
Przy okazji, jak już będziemy w tej okolicy, warto przejść się kawałeczek, lub podjechać, jak jesteśmy rowerem, na pobliski Plac Rybaków. To wyjątkowo urokliwe miejsce w Sopocie. Kiedyś była to autentyczna osada rybacka, z maleńkimi, niziutkimi domkami. Charakter tego miejsca został zachowany – zobaczcie sami koniecznie!
Obok przystani jest dość znany w Trójmieście, całoroczny Bar Przystań.
Tuż obok baru Przystań, wtulone pomiędzy nadmorską promenadą, a zapachem wędzonych ryb z przystani, mieści się mini muzeum rybackie. Zajrzyjcie tam na chwilę, a zostaniecie na znacznie dłużej! Wysłuchajcie prawdziwej, pasjonującej historii rodziny rybaka, założyciela muzeum. Łowił jego dziadek, łowił ojciec i on sam łowił przez 40 lat. Nie znajdziecie tu muzealnych gablot, ani nudnych opisów. Każdy z kilkuset przedmiotów zgromadzonych tutaj, ma swoją wyjątkową historię, którą nasz bohater opowiada z pasją i tak, jakby zdarzyła się wczoraj.
Przy okazji, jak już będziemy w tej okolicy, warto przejść się kawałeczek, lub podjechać, jak jesteśmy rowerem, na pobliski Plac Rybaków. To wyjątkowo urokliwe miejsce w Sopocie. Kiedyś była to autentyczna osada rybacka, z maleńkimi, niziutkimi domkami. Charakter tego miejsca został zachowany – zobaczcie sami koniecznie!
Skoro już testujemy sopocką rybkę, to oczywiście takich miejsc, w których warto
jej spróbować jest dużo więcej. Wybierzmy się teraz w drogę powrotną – z przystani
do Centrum, wzdłuż morza.
Tuż przed hotelem chińskim jest sezonowa smażalnia. Tak przyrządzonego halibuta nie jadłam w żadnym, innym miejscu. Halibut smażony jest w głębokim oleju, ale bez panierki, i wytwarza się w ten sposób na nim złota, przypieczona skórka. Smakuje wyjątkowo, choć nie jest to na pewno danie dietetyczne. Nie zwróciłam uwagi jaką smażalnia ta ma nazwę. My zaś, w gronie znajomych, nazywamy ją "U Pani z koczkiem" ze względu na charakterystyczną fryzurę sympatycznej właścicielki.
Już przy samym molo, w restauracji „Laguna Smaku”, podali nam kiedyś dorsza w sosie oliwowym. Tak! tak! Nie w oliwkowym, tylko właśnie w oliwowym. Sos był bardzo ciekawy i udało mi się ustalić jego składniki, aby spróbować zrobić go potem, samej w domu. Niestety, potrawa ta zniknęła z karty, pewnie zmienił się kucharz, ale zapamiętany sos jest częstym gościem domowego menu. Żeby nie być gołosłownym, podaję przepis: posiekany ząbek czosnku, pokrojone w talarki czarne oliwki, pokrojony drobno miąższ z pomidora (bez skórki i pestek), trochę małych kaparków i dwie łyżki dobrej oliwy extra virgin, zagrzać krótko i delikatnie w małym rondelku. Podawać do dowolnej, najlepiej pieczonej ryby.
Tuż przed hotelem chińskim jest sezonowa smażalnia. Tak przyrządzonego halibuta nie jadłam w żadnym, innym miejscu. Halibut smażony jest w głębokim oleju, ale bez panierki, i wytwarza się w ten sposób na nim złota, przypieczona skórka. Smakuje wyjątkowo, choć nie jest to na pewno danie dietetyczne. Nie zwróciłam uwagi jaką smażalnia ta ma nazwę. My zaś, w gronie znajomych, nazywamy ją "U Pani z koczkiem" ze względu na charakterystyczną fryzurę sympatycznej właścicielki.
Już przy samym molo, w restauracji „Laguna Smaku”, podali nam kiedyś dorsza w sosie oliwowym. Tak! tak! Nie w oliwkowym, tylko właśnie w oliwowym. Sos był bardzo ciekawy i udało mi się ustalić jego składniki, aby spróbować zrobić go potem, samej w domu. Niestety, potrawa ta zniknęła z karty, pewnie zmienił się kucharz, ale zapamiętany sos jest częstym gościem domowego menu. Żeby nie być gołosłownym, podaję przepis: posiekany ząbek czosnku, pokrojone w talarki czarne oliwki, pokrojony drobno miąższ z pomidora (bez skórki i pestek), trochę małych kaparków i dwie łyżki dobrej oliwy extra virgin, zagrzać krótko i delikatnie w małym rondelku. Podawać do dowolnej, najlepiej pieczonej ryby.
Po północnej stronie mola, w okolicy „Zatoki Sztuki”, jest szereg
lokali, lepszych i gorszych, w których jakość serwowanej ryby zależy chyba od
nastroju kucharza, więc nie będę ani polecać, ani zniechęcać. Chciałabym jednak
zwrócić uwagę na jeszcze dwa miejsca – idziemy dalej wzdłuż morza, w
stronę Gdyni . Po minięciu kortów tenisowych jest „Bulaj” – lokal całoroczny. Krótka karta dań gwarantuje
pieczołowitość i powtarzalność proponowanych potraw. Radzę zapytać o „rybę
dnia” – zawsze jest jakaś świeża, sezonowa ryba. Często wpadamy tu ze znajomymi na rybkę, po tenisie lub wracając z plaży, ale szczególnie miło wspominam wieczór, który spędziliśmy tutaj kiedyś z większą grupą przyjaciół. Wszyscy jednomyślnie zamówiliśmy duet ze śledzia i "rybę dnia", którą akurat był torbut. Bardzo nam smakowało! Śmiało można zaprosić tu znajomych na kolację, bez
obaw o wrażenia kulinarne. "Bulaj" cieszy się dużym powodzeniem, więc lepiej wcześniej zarezerwować stolik!
No i na deser - „Piaskownica”!
To nasze ulubione miejsce. Do „Piaskownicy” jest spory kawałek dalej,
prawie na granicy Sopotu i Gdyni, więc często zaglądamy tam wracając z Orłowa.
Jest to lokal swojski, z miłą, domową atmosferą, pięknie położony na samej
plaży. Miło jest zjeść rybkę z widokiem na morze. Nie jest elegancki ale
właśnie taki domowy – a to akurat bardzo nam odpowiada. Sympatyczny
właściciel upiększa ściany coraz to nowymi pracami zaprzyjaźnionych artystów z
Trójmiasta. Tam właśnie udało nam się kupić kilka obrazów młodej studentki ASP.
Między innymi, obraz kępy redłowskiej,
której profil z roku na rok łagodnieje, a my mamy „czarno na białym”, choć w
kolorze, jaki był kiedyś….
Pamiętam, kiedyś w maju, jedliśmy tu bellonę. To rybka podobna do kerguleny, wąska i długa, a jak się ją rozkroi to robi się niebieskawa. Ale na bellonę trzeba wybrać się tylko w maju, bo właśnie wtedy pojawia się w wodach Zatoki.
Piaskownica też jest czynna cały rok, w chłodniejsze dni wesoło trzaska ogień w kominku. Pamiętam, jak suszyłam na nim buta i skarpetkę, po nieudanej próbie przeskoczenia jednego z sopockich potoków, przecinających plażę. Było to zimą i zalany lodowatą wodą but nie był miłym doznaniem , no ale przecież obok była Piaskownica !
Pamiętam, kiedyś w maju, jedliśmy tu bellonę. To rybka podobna do kerguleny, wąska i długa, a jak się ją rozkroi to robi się niebieskawa. Ale na bellonę trzeba wybrać się tylko w maju, bo właśnie wtedy pojawia się w wodach Zatoki.
Piaskownica też jest czynna cały rok, w chłodniejsze dni wesoło trzaska ogień w kominku. Pamiętam, jak suszyłam na nim buta i skarpetkę, po nieudanej próbie przeskoczenia jednego z sopockich potoków, przecinających plażę. Było to zimą i zalany lodowatą wodą but nie był miłym doznaniem , no ale przecież obok była Piaskownica !
Szkoda, że nie ma obrazków tych miejsc, które tak pięknie opisujesz. Rób zdjęcia przy okazji swoich wycieczek, choćby komórką - to może i inni się zakochają ;)
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJeśli jesteśmy nad morzem to faktycznie gdy mamy możliwość najlepiej jest kupować rybę bezpośrednio od rybaka. Ja właśnie tak nauczyłem się robić zapiekanego łososia https://mowisalmon.pl/przepisy/zapiekany-losos-w-musztardowo-miodowej-marynacie-z-salatka-z-fasolki-szparagowej-i-smazona-gruszka-z-tymiankiem/ który jest przepyszny. Cała moja rodzina przepada za tym daniem.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń