czwartek, 13 marca 2014

Weekendy z A.

Z  A. znamy się “od zawsze”. Nasza wieloletnia przyjaźń - dwóch, małych dziewczynek mieszkających w sąsiedztwie - rozpoczęła się od fascynacji grą MONOPOLY. Egzemplarz gry MONOPOLY, który posiadałyśmy, był w angielskiej wersji językowej - wtedy zresztą inna wersja jeszcze nie istniała.  Większość napisów na kartonikach, które były integralną częścią gry, była dla nas niezrozumiała. Zdawałyśmy się więc na intuicję. Napisom towarzyszył zawsze jakiś rysunek - wesoły, smutny czy też dobry albo zły.Od tego zależała nasza interpretacja reguł gry. Tak więc, nawet z minimalną znajomością języka angielskiego, radziłyśmy sobie świetnie!


Grałyśmy z wielkim zapałem, ale w naszej wspólnej grze w ogóle nie było elementu rywalizacji. Każdej z nas byłoby bardzo przykro, gdyby “ta druga” przegrała. Stosowałyśmy więc przeróżne fortele i wybiegi, aby nie kończyć gry. Tym sposobem, rozgrywałyśmy niestrudzenie jedną partię przez wiele dni, aż ktoś z domowników niechcący posprzątał rozłożone piony, planszę i papierowe banknoty. Wtedy zaczynałyśmy od nowa.


Jako nastolatki jeździłyśmy na wspólne wakacje pod namiotami, zawsze w dużym gronie przyjaciół. Nasze kontakty były raz częstsze, raz rzadsze, ale przy każdym, kolejnym spotkaniu miałyśmy wrażenie jakbyśmy się rozstały zaledwie wczoraj.


Wiosenne weekendy z A. , spędzone w Sopocie, były doskonałą okazją do relaksu, powspominania dawnych czasów i dyskusji o dzisiejszych. Znamy się z A. tak długo, że nie czujemy wobec siebie żadnych zobowiązań. Tym niemniej, z przyjemnością przestrzegałyśmy żelaznego punktu dnia, którym było oczywiście, “śniadanie na trawie”.

Resize of P1090425.JPG


Przy okazji sopockich spacerów, A. - znana i ceniona architekt  - zwróciła uwagę na kilka ciekawych akcentów architektonicznych:


- portal nad wejściem do lokalu “Tivoli” na Monciaku

Resize of P1090407.JPG



- czy też witrażowe okna kamienicy przy ul. Czyżewskiego, którą szłyśmy po odwiedzeniu Dworku Sierakowskich

Resize of P1090405.JPG


Pogoda nam sprzyjała, więc nie musiałam namawiać A. na rowerową wycieczkę do Orłowa.  Pewien kłopot sprawił A. wybór roweru, gdyż nie jeździła od dłuższego czasu. Jednak po kilku próbach i zamianach, wybór został dokonany. Ja, oczywiście, dosiadłam swojej ulubionej, zielonej damki retro kupionej na Sopotello (“Na straganie, w dzień targowy”).


Z Sopotu do Orłowa wybrałyśmy trasę mieszaną - trochę rowerem, trochę pieszo. Spacer plażą przy słonecznej pogodzie, jest dużą przyjemnością, mimo konieczności ciągnięcia roweru po piasku.

Resize of P1100767.JPG



Dotarłyśmy do Kępy Redłowskiej. A. fachowym okiem spojrzała na osuwającą się skarpę, porównując jej profil z tym na obrazie namalowanym kilka lat temu, który wisi u nas w mieszkaniu. “No niestety, postęp erozji jest widoczny gołym okiem” - stwierdziła ze smutkiem. Pocieszałyśmy się nawzajem na  tarasie Tawerny Orłowskiej, przy zimnym piwie i smażonych krążkach kalmarów.


Czerwcowy weekend z A. wypadł akurat w trakcie Euro 2012 w piłce nożnej. Przecież nie mogłyśmy “odpuścić” inauguracyjnego meczu naszej reprezentacji z Grecją!  Znalazłyśmy przyjazny kibicom lokal z TV, na skwerku między Monciakiem i ul. J.Haffnera. Chciałyśmy poddać się sportowej atmosferze jaka towarzyszyła zgromadzonym tu, licznym kibicom. Usiadłyśmy pod przestronnym parasolem, a sportowe emocje opanowały nas bez reszty. W drugiej połowie meczu, kibicowałyśmy naszej narodowej drużynie w strugach ulewnego deszczu. A tak wyglądał nasz skwerek, widziany spod przeciekającego parasola

Resize of P1100765.JPG


Z wyjątkiem tego jednego popołudnia, do pogody miałyśmy jednak szczęście, więc włóczyłyśmy się po Sopocie, odwiedzając moje ulubione zakątki.


Spacer na molo zakończył się, oczywiście, zakupem kolejnego egzemplarza kolorowych koralików na straganie z pamiątkami na placu Zdrojowym. Że też zawsze znajdzie się taki kolor, lub jego odcień, którego jeszcze nie mam!


W drodze do przystani rybackiej “buszowałyśmy” w namiocie-sklepie z odzieżą duńską.  “Nigdy nie mam czasu na chodzenie po sklepach, a lubię takie oryginalne ciuchy” - stwierdziła A. z szerokim uśmiechem, wychodząc z namiotu wystrojona w nową sukienkę.


W przystani kupiłyśmy na kolację wędzonego halibuta i, obowiązkowo, moją ulubioną makrelę, a przy okazji przeszłyśmy przez Plac Rybaków. Pamiętam jak pokazywałam go A. z dumą tak, jakby był moją prywatną własnością…


A inne moje sopockie zakątki? A Górny Sopot ze swoją specyficzną architekturą i Operą Leśną?

Czekają na kolejny weekend z A.!

środa, 5 marca 2014

Wizyty kontrolne

Lekarskie? Sanitarne w restauracji? A może w komunikacji miejskiej - “bilety do kontroli, proszę!”? Nie, nie! To tylko moje wizyty kontrolne w ulubionych miejscach w Sopocie. Ciekawa jestem, czy wyglądają tak samo, jak je pamiętam z ostatniej wizyty, czy może coś się zmieniło?


Lutowy, sopocki weekend upłynął mi na odwiedzeniu kilku miejsc, o których pisałam już wcześniej (Spacerownik).


Zmiany? Oczywiście, tak! Tym niemniej, widok starego, czarnego kozła z krzywym rogiem, w dobrym zdrowiu, trwającego niezmiennie od wielu lat na straży średniowiecznego Grodziska, ucieszył mnie niezmiernie!


W salonie wystawienniczym Grodziska obejrzałam też wystawę “Sopot od starożytności do współczesności”, zorganizowaną z okazji zbliżających się Lekkoatletycznych Mistrzostw Świata w Ergo Arenie.


Pośrodku sali “Dyskobol” - imponująca rzeźba Myrona z V w p.n.e.

dyskobol.jpg



W cieniu "Dyskobola",  mniejsze figury i posągi: wojownika, łucznika, kulomiota i atlety, uzmysłowiły mi naturalną ewolucję sportu. Kilka bardzo starych, autentycznych eksponatów - kościane łyżwy z XI w, piłki skórzane z XV-XVI w - wzbudziły w mojej wyobraźni postaci osób, które ich używały. Nawet takie przedmioty jak pistolet startowy, mosiężna tuba nagłaśniająca, stopery sportowe czy dysk lekkoatletyczny mimo, że pochodzące z początków XX w, wyglądały jak relikty przeszłości.


W gablotach zebrano banknoty o tematyce sportowej, lub wyemitowane z okazji ważnych, sportowych wydarzeń. Nie wydawały mi się szczególnie ciekawe, więc niewiele brakowało, a przegapiłabym najbardziej humorystyczny element wystawy.


500 AFGANI afgańskich - pozwolę sobie wiernie przytoczyć opis banknotu:

“500 AFGANI przedstawia dyscyplinę szokującą europejczyków, a będącą sportem narodowym Afganistanu. Sport polega na uchwyceniu ze środka boiska, przez jadących konno zawodników, martwej kozy lub owcy z obciętą głową, obwiezieniu jej dookoła boiska i umieszczeniu w okrągłym dole. W zawodach biorą udział dwie drużyny, których zawodnicy próbują odebrać sobie martwą kozę, przy czym podczas rozgrywek nie obowiązują żadne zasady.”


A wydawało mi się, że w temacie sportu trudno mnie zaskoczyć!


W dobrym humorze po wizycie w Grodzisku odwiedziłam, znajdujący się w pobliżu, nasz ulubiony zakątek - stawy przy ul.Młyńskiej. Zastałam tam zaawansowaną budowę nowego obiektu, przeznaczonego dla potrzebujących wsparcia sopocian, pod nazwą “Inkubator Przedsiębiorczości”. 

Wymieniłam kilka uwag z Panem, który dyżurował na budowie:
JA - Wie Pan co? my tu kiedyś z mężem nawet sarny widywaliśmy!
PAN - A jakże! przychodzą, przychodzą! Nawet dwa jastrzębie przyleciały. Ja tutaj, proszę pani, czuję się jak w ZOO!


Mam nadzieję, że zwierzęta i ptaki nie zmienią swoich zwyczajów, gdy budowa już się skończy?


Idąc brzegiem morza, w stronę Centrum, mijałam Bulaj (Sopocka rybka). Nie mogłam sobie odmówić przyjemności zjedzenia tam “ryby dnia”. Tym razem zaproponowano filety z okonia na kurkach, z tagliatelle z marchewki, jarmużem i gruszką. No nie wiem, czy znalazłby się ktoś, komu by nie smakowało?


Przechodząc przez Plac Zdrojowy przy molo, postanowiłam zajrzeć jeszcze do Państwowej Galerii Sztuki. Miałam szczęście, gdyż akurat, na dniach, kończyła się wystawa prac sopocianina Jacka Staniszewskiego. Cieszyła się dużym powodzeniem, szczególnie wśród młodzieży. Nie dziwię się, prace sopockiego artysty - intrygujące, zabawne i refleksyjne - nikogo nie pozostawiają obojętnym. 

Podobał mi się "Kot"




W PGS wystawa dobiegła końca, ale chyba będzie można jeszcze gdzieś obejrzeć te prace? Naprawdę warto!


Ostatni etap moich wizyt kontrolnych to Muzeum Sopotu (Modna Pani w kurorcie), a w nim - kolejny etap projektu “Sopocianie”. Film dokumentalny “Sopocianie - czas nadziei” powstał w oparciu o relacje i zdjęcia mieszkańców z lat 1945-48. Od dawna nie mogłam doczekać się realizacji następnego etapu tego projektu. No i proszę, doczekałam się!

Myślałam wcześniej, że o życiu sopocian w pierwszych latach po wojnie wiem niemało. Jednak teraz, po wysłuchaniu wielu zwyczajnych, wzruszających ludzkich historii przekonałam się, że w stwierdzeniu “wiem, że nic nie wiem” jest dużo racji.