Z A. znamy się “od zawsze”. Nasza wieloletnia przyjaźń - dwóch, małych dziewczynek mieszkających w sąsiedztwie - rozpoczęła się od fascynacji grą MONOPOLY. Egzemplarz gry MONOPOLY, który posiadałyśmy, był w angielskiej wersji językowej - wtedy zresztą inna wersja jeszcze nie istniała. Większość napisów na kartonikach, które były integralną częścią gry, była dla nas niezrozumiała. Zdawałyśmy się więc na intuicję. Napisom towarzyszył zawsze jakiś rysunek - wesoły, smutny czy też dobry albo zły.Od tego zależała nasza interpretacja reguł gry. Tak więc, nawet z minimalną znajomością języka angielskiego, radziłyśmy sobie świetnie!
Grałyśmy z wielkim zapałem, ale w naszej wspólnej grze w ogóle nie było elementu rywalizacji. Każdej z nas byłoby bardzo przykro, gdyby “ta druga” przegrała. Stosowałyśmy więc przeróżne fortele i wybiegi, aby nie kończyć gry. Tym sposobem, rozgrywałyśmy niestrudzenie jedną partię przez wiele dni, aż ktoś z domowników niechcący posprzątał rozłożone piony, planszę i papierowe banknoty. Wtedy zaczynałyśmy od nowa.
Jako nastolatki jeździłyśmy na wspólne wakacje pod namiotami, zawsze w dużym gronie przyjaciół. Nasze kontakty były raz częstsze, raz rzadsze, ale przy każdym, kolejnym spotkaniu miałyśmy wrażenie jakbyśmy się rozstały zaledwie wczoraj.
Wiosenne weekendy z A. , spędzone w Sopocie, były doskonałą okazją do relaksu, powspominania dawnych czasów i dyskusji o dzisiejszych. Znamy się z A. tak długo, że nie czujemy wobec siebie żadnych zobowiązań. Tym niemniej, z przyjemnością przestrzegałyśmy żelaznego punktu dnia, którym było oczywiście, “śniadanie na trawie”.
Przy okazji sopockich spacerów, A. - znana i ceniona architekt - zwróciła uwagę na kilka ciekawych akcentów architektonicznych:
- portal nad wejściem do lokalu “Tivoli” na Monciaku
- czy też witrażowe okna kamienicy przy ul. Czyżewskiego, którą szłyśmy po odwiedzeniu Dworku Sierakowskich
Pogoda nam sprzyjała, więc nie musiałam namawiać A. na rowerową wycieczkę do Orłowa. Pewien kłopot sprawił A. wybór roweru, gdyż nie jeździła od dłuższego czasu. Jednak po kilku próbach i zamianach, wybór został dokonany. Ja, oczywiście, dosiadłam swojej ulubionej, zielonej damki retro kupionej na Sopotello (“Na straganie, w dzień targowy”).
Z Sopotu do Orłowa wybrałyśmy trasę mieszaną - trochę rowerem, trochę pieszo. Spacer plażą przy słonecznej pogodzie, jest dużą przyjemnością, mimo konieczności ciągnięcia roweru po piasku.
Dotarłyśmy do Kępy Redłowskiej. A. fachowym okiem spojrzała na osuwającą się skarpę, porównując jej profil z tym na obrazie namalowanym kilka lat temu, który wisi u nas w mieszkaniu. “No niestety, postęp erozji jest widoczny gołym okiem” - stwierdziła ze smutkiem. Pocieszałyśmy się nawzajem na tarasie Tawerny Orłowskiej, przy zimnym piwie i smażonych krążkach kalmarów.
Czerwcowy weekend z A. wypadł akurat w trakcie Euro 2012 w piłce nożnej. Przecież nie mogłyśmy “odpuścić” inauguracyjnego meczu naszej reprezentacji z Grecją! Znalazłyśmy przyjazny kibicom lokal z TV, na skwerku między Monciakiem i ul. J.Haffnera. Chciałyśmy poddać się sportowej atmosferze jaka towarzyszyła zgromadzonym tu, licznym kibicom. Usiadłyśmy pod przestronnym parasolem, a sportowe emocje opanowały nas bez reszty. W drugiej połowie meczu, kibicowałyśmy naszej narodowej drużynie w strugach ulewnego deszczu. A tak wyglądał nasz skwerek, widziany spod przeciekającego parasola
Z wyjątkiem tego jednego popołudnia, do pogody miałyśmy jednak szczęście, więc włóczyłyśmy się po Sopocie, odwiedzając moje ulubione zakątki.
Spacer na molo zakończył się, oczywiście, zakupem kolejnego egzemplarza kolorowych koralików na straganie z pamiątkami na placu Zdrojowym. Że też zawsze znajdzie się taki kolor, lub jego odcień, którego jeszcze nie mam!
W drodze do przystani rybackiej “buszowałyśmy” w namiocie-sklepie z odzieżą duńską. “Nigdy nie mam czasu na chodzenie po sklepach, a lubię takie oryginalne ciuchy” - stwierdziła A. z szerokim uśmiechem, wychodząc z namiotu wystrojona w nową sukienkę.
W przystani kupiłyśmy na kolację wędzonego halibuta i, obowiązkowo, moją ulubioną makrelę, a przy okazji przeszłyśmy przez Plac Rybaków. Pamiętam jak pokazywałam go A. z dumą tak, jakby był moją prywatną własnością…
A inne moje sopockie zakątki? A Górny Sopot ze swoją specyficzną architekturą i Operą Leśną?
Czekają na kolejny weekend z A.!