Wspólne śniadania na powietrzu to bardzo dobry początek dnia. Bez względu na to, czy jesteśmy we dwójkę, czy z rodziną, czy w większym gronie przyjaciół, mają zawsze jedną, wspólną cechę - trudno je zakończyć. Jest tak przyjemnie!
Jak jesteśmy sami, posiłki są skromniejsze - biały ser, pomidory, miód i oczywiście wspaniała, wędzona makrela z przystani rybackiej. Przy kawie i herbacie, obowiązkowo "prasówka" - ulubiony Dziennik Bałtycki, w którym z wielkim pietyzmem wyczytuję informacje o lokalnych wydarzeniach sportowych, kulturalnych, okolicznościowych. Zastanawiamy się wspólnie, na co wybierzemy się pokibicować, popatrzeć albo w czym wziąć udział. Przy śniadaniu rodzi się plan dnia. Plaża, rower, nowa wystawa w Galerii, a może wyścigi konne na hipodromie? Kto dziś występuje w muszli koncertowej przy molo? Na ogół propozycji jest tyle, że aż trudno wybrać - w zależności od prognozy pogody, powstaje plan orientacyjny, który nierzadko ulegnie jeszcze, w ciągu dnia, zmianom zależnym od aury (ta, w Sopocie, zmienia się często), kondycji i nastroju.
Śniadania w większym gronie mają swoją specyficzną, wyjątkową atmosferę. Kilkakrotnie udało nam się zaprosić w terminie dłuższego weekendu lub części wakacji, grupę przyjaciół. Wszyscy mieszkali w najbliższej okolicy, żeby być blisko siebie. A najważniejszym punktem dnia było oczywiście wspólne śniadanie! Nierzadko, nasze śniadanka przeciągały się w kilkugodzinne biesiadowanie. Dużym zainteresowaniem cieszyło się ciasto drożdżowe z czerwoną porzeczką, przywiezione naprędce rowerem z cukierni na Monciaku i cava - to nie błąd ortograficzny - proszę sprawdzić w słowniku języka hiszpańskiego co to za cava, albo uważnie spojrzeć na zdjęcie poniżej:
Bliska nam grupa przyjaciół to grupa tenisowa. Jest więc oczywiste, że po śniadaniu, jak długo by ono nie trwało, idziemy na korty. Zajmujemy na ogół dwa korty na dwie-trzy godziny i gramy, w różnych zestawieniach, mixty, deble i singla dla "niedogranych". Po tenisie, jedziemy rowerami, w któreś ze znanych Wam już miejsc - a pewnie pojawią się też inne, nieodkryte jeszcze przez nas, a warte zobaczenia zakątki. Przy okazji wstąpimy na smażoną rybkę - do Piaskownicy?, do Bulaja?, do U Pani z koczkiem? Te miejsca też już znacie!
Zdarzało się, oczywiście, że w porze śniadania padał deszcz. W niczym jednak nie zakłócało to nam ustalonego porządku. Wspólne śniadanie to rzecz święta! Tyle, że przenosiliśmy się do środka, zestawialiśmy stoły, stoliczki i śniadanie trwało tak długo aż.... przestało padać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz