środa, 25 września 2013

Co jest grane

Kto z nas, "starszej młodzieży", nie pamięta porywających występów Conchity Bautisty, Heleny Vondrackowej czy grupy Boney M.?  Międzynarodowy Festiwal Piosenki w Operze Leśnej w Sopocie to było, przez wiele lat, muzyczne wydarzenie roku! Po czerwcowym festiwalu piosenki polskiej w Opolu, cała Polska czekała na sopocki festiwal w sierpniu. Ci, którym udało się zasiąść na widowni Opery Leśnej to byli prawdziwi szczęśliwcy, a reszta kraju pasjonowała się estradowymi zmaganiami artystów przed ekranami TV. Pierwszy festiwal piosenki odbył się tu w 1963 r i chociaż przez wiele lat zmieniała się formuła, organizatorzy czy też nazwa – Festiwal Interwizji, Sopot  Festiwal, Top of the Top -  niezmiennie przyciąga w sierpniu entuzjastów muzyki rozrywkowej.  Organizowane są tutaj, z powodzeniem, również inne imprezy muzyczne – np. Top Trendy Festiwal.

Pamiętam, jak byłyśmy w Sopocie z S. - moją niestrudzoną partnerką deblową sopockich turniejów tenisowych - akurat w czasie festiwalu Top Trendy. Bardzo chciałyśmy pójść na jeden z koncertów, między innymi po to, żeby zobaczyć Operę Leśną od środka. Poza tym wiedziałam, że obiekt będzie wkrótce dłuższy czas w remoncie i nieprędko będzie kolejna okazja żeby ją zobaczyć.

Wybrałyśmy się po bilety na ul. T. Kościuszki, gdzie mieści się agencja artystyczna BART – zarządca Opery.  Zgodnie z wcześniejszymi obawami  - po biletach nie było już śladu. Może dostaniecie jeszcze w kasie Opery? – usłyszałyśmy słowa pociechy. Na szczęście byłyśmy rowerami, więc ruszyłyśmy w górę Sopotu z nadzieją w sercu. Najwyżej będziemy miały fajną wycieczkę – pocieszałyśmy się nawzajem. Jak zapewne domyślacie się, w kasie popatrzono tylko na nas,  z żalem. Zwiedziłyśmy okolicę, na ile było to możliwe, gdyż z okazji wieczornego koncertu były pewne ograniczenia, i w nie najlepszych nastrojach – wracamy.  W pewnym momencie S. przerywa milczenie: Wiesz co? Ja bym jeszcze raz spróbowała w agencji BART, może będą jakieś zwroty?  Oczywiście, spróbować możemy, odpowiedziałam, jednak bez wiary w ostateczny sukces. Dojechałyśmy jeszcze raz na ul.T. Kościuszki. To ty tu zostań i popilnuj rowerów, a ja się czegoś dowiem – zarządziła moja nieugięta towarzyszka. Czekałam dość długo, ale w końcu widzę, że wraca……. z biletami w dłoni i triumfem na twarzy!  Dziękujemy Pani z agencji BART, że zmiękło Jej serce i umożliwiła nam kupno biletów z tzw. żelaznej rezerwy!

Spędziłyśmy w Operze Leśnej cudowny wieczór. Koncert był bardzo udany, ale nie mniej ważna była rozrywkowa atmosfera jaka panowała na widowni. Cała publiczność bawiła się świetnie! Ludzie przystrajali się w śmieszne czapki,  zakładali opalizujące okulary albo inne dziwne przedmioty pulsujące kolorowym światłem.  Sama Opera zrobiła na nas duże wrażenie – jakby nie było, właśnie mijało 100 lat od pierwszego spektaklu jaki tu wystawiono.  

"Obóz nocny w Grenadzie", wystawiony w 1909 r, zainaugurował działalność Opery Leśnej. Ale dopiero opera "Zygfryd" R. Wagnera rozpoczęła prawdziwą, złotą erę leśnego amfiteatru.


Coroczne festiwale wagnerowskie cieszyły się wielką sławą i przyciągały tłumy wielbicieli muzyki.

Po wojnie przebudowano amfiteatr i pokryto scenę oraz widownię dachem. Oprócz Międzynarodowego Festiwalu Piosenki, odbywają się tutaj różne festiwale muzyczne (Sopot Classic, Jazz Festiwal) i koncerty. Opera Leśna, położona na malowniczej polanie, na skraju Lasów Oliwskich jest jednym z najpiękniejszych i najlepszych pod względem akustycznym, amfiteatrów na świecie. Teraz, po kolejnej przebudowie, dysponuje nowoczesną infrastrukturą, przy zachowaniu unikalnego klimatu.


Chciałabym namówić S. na jeszcze jeden, wspólny koncert w "nowej" Operze, ale tym razem, o biletach pomyślę wcześniej.

Mój mały „Informator Kulturalny” nie kończy się na Operze Leśnej. Nad samym morzem, obok Zatoki Sztuki  jest „Teatr na Plaży”. 


Teatr na Plaży jest gospodarzem klubu „Atelier”  im. A.Osieckiej, która zawsze uwielbiała przyjeżdżać do Sopotu, sopockiej sceny „Off the Bicz” czy też festiwalu „Dwa Teatry”. Scena tego teatru, w przeciwieństwie do leśnego amfiteatru, jest bardzo kameralna i idealnie nadaje się na przedstawienia poetycko-muzyczne. Byłyśmy tu z dziewczynami na spektaklu „Piotr Machalica śpiewa piosenki Edwarda Stachury”. Z przyjemnością wybrałam się na ten sam spektakl powtórnie, tym razem z mężem.

 Na Monciaku jest też Scena Kameralna gdańskiego teatru ” Wybrzeże”. Przyszliśmy tu kiedyś na sztukę "Willcommen w Zoppotach" A. Nowaczyńskiego. Z ręką na sercu muszę przyznać, że skusiłam się na kupno biletów wyłącznie z powodu tytułu sztuki. Jak o Sopocie - to musi być super - pomyślałam. Sam tytuł to jednak trochę za mało.....

Wspominałam już o hali sportowo-widowiskowej Ergo Arena  przy okazji anonsowania Lekkoatletycznych Mistrzostw Świata w 2014 r. Ergo Arena usytuowana jest na granicy Sopotu i Gdańska - dlatego miejsce to nazwano Plac Dwóch Miast. Wybraliśmy się tam kiedyś z mężem na koncert Jean Michelle Jarre’a. To był nie tylko świetny koncert, ale i wyjątkowo piękne widowisko typu „światło i dźwięk”. J.M.Jarre , znany ze swoich muzycznych eksperymentów, grał na słynnej laserowej harfie. Do dzisiaj zastanawiam się - jak on to robi?



A jeśli któregoś wieczora, będziecie mieli ochotę po prostu wybrać się na film do sopockiego Multikina, zwróćcie proszę uwagę na pięknie oświetlone, srebrzyste platany, na Placu Przyjaciół Sopotu?



piątek, 20 września 2013

Monciak - mekka Sopotu


Jak słusznie zauważył mój syn - "warto wiedzieć, że Sopot nie kończy się na Monciaku". To prawda. Staram się to właśnie udowodnić na dotychczas zapisanych stronach tego bloga. Tym niemniej, "Monciak" jest rozrywkową stolicą Trójmiasta, a w wakacje - nawet całej Polski. W zasadzie nie wiem dlaczego. Nie sądzę, aby decydowała o tej popularności ilość pubów, kafejek i lokali rozrywkowych. Może to zasługa klimatu całego miasta? Sama nie jestem urodzoną imprezowiczką, więc trudno mi docenić uroki nocnego życia w Sopocie, ale mój mąż przeciwnie, należy do tych, co to wychodzą z imprez jako ostatni. Może więc On mi coś podpowie? Ja oczywiście mam mnóstwo swoich wspomnień i wrażeń związanych z tym miejscem. Proponuję Wam nasz wspólny spacer Monciakiem.

Wyobraźmy sobie, że właśnie wypiliśmy, znanego już Wam, super drinka w coctail barze MAX. Jeszcze kilka lat temu, aby przejść na słynny, sopocki deptak, musieliśmy lawirować między samochodami ruchliwej ul. Powstańców Warszawy. Była tam sygnalizacja świetlna, ale przy tej ilości turystów - nie spełniała właściwie swojej funkcji. Teraz, po wybudowaniu podziemnego tunelu dla samochodów, bezkolizyjnie przechodzimy z baru MAX na rozległy Plac Przyjaciół Sopotu. Tutaj, na pewno zobaczycie wielu ulicznych artystów, prezentujących swoje przeróżne talenty i oryginalne umiejętności. Chciałabym, abyście przysiedli tu na chwilę, w którejś kafejce albo choćby na ławeczce, ale po zmroku. Wtedy zapalają się światła wokół posadzonych tu platanów. Na całym Placu jest przepiękna, srebrzysta poświata.  


Pójdźmy dalej, w górę deptaka. Po lewej stronie, na pięterku, nad restauracją meksykańską, klub-legenda sopockiej bohemy - SPATiF. Karta klubowa SPATiF-u głosi: "Miejsce to było i jest mekką Artystów i Intelektualistów, z których wielu osiągnęło znaczne sukcesy nie tylko przy barze". Pamiętam, jak przyjechałyśmy tu z dziewczynami po zakończeniu deblowego turnieju tenisa "Baba Cup", który grałyśmy w Gdyni. To było chyba ok. godz.21-ej. Dziwiłyśmy się, że jest trochę pusto i nie miałyśmy problemu ze znalezieniem wolnego stolika. Bawiłyśmy się świetnie - jak zwykle w naszym, tenisowym gronie - i nie zauważyłyśmy, że pomału zaludnia się. Około północy było tak tłoczno, że już nikogo nie wpuszczano. Później dopiero mąż uświadomił mi, że w SPATiF-ie życie zaczyna się po 24-ej, czego sam nieraz doświadczał w swoim, "imprezowym" gronie.


Kawałek dalej, też po lewej stronie - Cafe Ferber.  Szliśmy tędy kiedyś razem z mężem i zwróciliśmy uwagę, że dużo ludzi paraduje po Monciaku w zgrabnych, białych kapeluszach. Okazało się, że Cafe Ferber przygotowało promocję marki Bols. Każdy kto wypił drinka z wódką Bols otrzymywał w prezencie taki kapelusz. Wkrótce, oboje wyszliśmy z lokalu w dobrym humorze i z kapeluszami na głowach. Służyły nam one jeszcze długo, ale po wieczorze kawalerskim syna zniknęły w tajemniczych okolicznościach...

Dalej, po prawej stronie zwróćmy uwagę na "bajkowy" Krzywy Domek. 




Krzywy Domek swoim wyglądem nawiązuje do rysunków Jana Szancera i projektów Antonio Gaudiego. Znalazł się na liście jedenastu największych atrakcji architektonicznych świata, sporządzonej przez amerykańską stację CNN. Każdy, kto uczestniczy tu w wydarzeniach kulturalnych, może złożyć swój podpis na "ścianie sław". Mieszczą się w nim liczne lokale i sklepy. Między innymi, jest tam mój ulubiony butik z odzieżą duńską o ciekawym wzornictwie i w oryginalnej, nietypowej kolorystyce.

Jeśli macie ochotę na małą przekąskę, a jednocześnie jesteście amatorami sushi to zajrzyjcie do Domu Sushi, gdzie jest najdłuższy w Polsce pływający bar.



Płyną po nim talerzyki-łódeczki z sushi przyrządzanym „na bieżąco”. Wystarczy tylko usiąść przy długim barze i wybierać to, co nam najbardziej odpowiada z przepływających przed oczami łódeczek. Jakość serwowanych tu dań zadowoli najbardziej wymagających smakoszy. Dom Sushi jest w podwórku – trzeba przejść przez bramę „Trzy Gracje”.

Prawie vis a vis księgarni, gdzie regularnie wypatruję nowych publikacji o Sopocie,  jest Sopocki Dom Aukcyjny. Bardzo lubimy tam zaglądać. Dużo starych mebli, biżuterii oraz galeria malarstwa dawnego i współczesnego. Podobały nam się obrazy marynistyczne. Nawet zastanawialiśmy się, czy nie kupić jednego z nich do naszego sopockiego mieszkania, ale przecież mamy już kilka obrazów o tej tematyce, które kupiliśmy od właściciela znanej już Wam „Piaskownicy”. Ciekawa jestem, czy studentka ASP, która je malowała wie, że ma u nas w mieszkaniu małą galerię?

Jeszcze parę kroków w górę i zobaczymy po lewej stronie stoisko "Ceramika Sopocka". Ilekroć tędy przechodzę, muszę choć na chwilkę zatrzymać się przy tym stoisku. Sprzedawane tutaj naczynia formowane są metodą tradycyjną, ręcznie na kole garncarskim, z materiałów czystych ekologicznie. Są nie tylko ozdobą wnętrza, ale również bardzo użyteczne - można je używać w piecykach i kuchenkach mikrofalowych, a podane w nich potrawy pięknie prezentują się na stole. Ja kupiłam sobie cukierniczkę i dzbanuszek do mleka w kolorze ceglasto-czerwonym.




Jesteśmy już prawie na samej górze sopockiego deptaka. Wkrótce zakończymy nasz spacer, ale chciałabym Wam jeszcze pokazać Dworek Sierakowskich. Skręćmy w prawo, w ul. J.Czyżewskiego i po przejściu ok. 100 m zobaczymy jeden z najstarszych zabytków budownictwa sopockiego -  klasycystyczny, XVIII-to wieczny dworek  "U Hrabiego". Co prawda, właścicielem tego pięknego zabytku był kiedyś hrabia Kajetan Sierakowski, ale nazwa pochodzi od kota, który kiedyś tu mieszkał i charakteryzował się nienagannymi manierami. Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, które ma tutaj swoją siedzibę, często organizuje ciekawe wystawy, a w każdy czwartek, o godz. 18-ej można przyjść tu na koncert muzyki kameralnej. A na razie zakończmy nasz miły spacer pyszną kawą, na parterze Dworku Sierakowskich, w kawiarni "Młody Byron".





środa, 18 września 2013

Modna Pani w kurorcie

Atłasowe buciki, strojne kapelusze, długie, eleganckie rękawiczki, parasolki, rogowe grzebienie, no i suknie - na plażę, na spacer, na tańce w Kasino-Hotel - to tylko przykładowe eksponaty mojej ulubionej wystawy w Muzeum Sopotu. Każdego ranka, gdy tylko otwieram oczy, patrzę na uroczy plakat anonsujący wystawę "Modna Pani w kurorcie", zdobiący ścianę vis a vis mojego łóżka.


Mam też katalog, którego nakład jest dawno wyczerpany, w którym można obejrzeć te wszystkie cudeńka i chętnie każdemu pokażę. Po "Modnej Pani w kurorcie" była jeszcze kontynuacja - "Modna Pani u wód", prezentująca kąpieliska nadbałtyckie w początkach XX-go wieku. Widziałam też "Lato Fabianich" - duży wybór zdjęć rodziny Fabianich, spędzającej wakacyjne tygodnie w sopockim kurorcie, czy też "Krótką historię lecznictwa w Sopocie", z której utkwił mi w pamięci oryginalny fotel dentystyczny z wiertłem napędzanym ręcznie (brrr!).

 Muzeum realizuje ostatnio bardzo ciekawy projekt pt. "Sopocianie". Pierwszy cykl dotyczył losów sopocian w latach 1945-1948. Wysłuchałam wiele pasjonujących, prawdziwych ludzkich historii, czasem okrutnych, czasem zabawnych, czasem zadziwiających. Aż nie mogę doczekać się kolejnych etapów tego projektu!. Zastanawiam się, czy nadejdzie  czas na moją, sopocką historię? Czy ktoś, kiedyś jej wysłucha mimo, że jest taka zwyczajna?

Gdzie znaleźć to wyjątkowe miejsce, gdzie można "zatopić się" w urokach dawnego Sopotu? Muzeum Sopotu powstało w 2001r, przy okazji obchodów stulecia powstania miasta. Na jego siedzibę przeznaczono piękną, okazałą willę, zbudowaną w 1901r, przez gdańskiego kupca Ernsta Claaszena. Willa ta usytuowana jest kilkanaście metrów od plaży, w pasie nadmorskim - obecny adres: ks.J.Poniatowskiego 8. Mijacie ją po prawej stronie w drodze do przystani rybackiej.


E.Claaszen mieszkał tu z liczną rodziną i, oczywiście, liczną służbą. Jego córka, Ruth Koch, z domu Claaszen, dożyła mocno sędziwego wieku (98 lat). Ostatnie lata życia spędziła w Bad Pyrmont, w Niemczech. Twórcom muzeum udało się ją tam odnaleźć i porozmawiać z nią. Doskonale pamiętała cudowne dzieciństwo spędzone w domu rodzinnym w Sopocie. W jednej z rozmów wspominała ten szczęśliwy okres swojego życia: "Do dzisiaj czuję zapach ogrodu, wciąż widzę dokładnie naszą willę, uliczkę przy której się znajdowała, plażę, szum morza...".

Ruth Koch, wiedziona dobrymi wspomnieniami, przekazała dyrekcji Muzeum obszerną dokumentację fotograficzną wnętrz willi, z lat 1904-1924. Dzięki temu, można było odtworzyć wygląd większości pomieszczeń - jadalni z werandą, salonu czy też buduaru matki. W 2005r, po śmierci Ruth, zgodnie z Jej testamentem, powróciły na swoje pierwotne miejsce:  XIX-to wieczne meble, żyrandol, miedziana kadź na wodę i grafiki, pochodzące z dawnego wystroju. Parter willi przeznaczono na stałą ekspozycję zabytkowego wnętrza.


Wystawy okresowe prezentowane są na piętrze, w salach dawnych sypialni. Muzeum organizuje także wystawy plenerowe (np. na molo "Sport w Sopocie") a latem - koncerty, w pięknym ogrodzie, okalającym willę.

Muzeum czynne jest od wtorku do niedzieli, a w czwartki nie płacimy za wstęp.

czwartek, 12 września 2013

Duch sportu

Sport zajmuje w moim życiu miejsce szczególne. Co prawda, nigdy nie uprawiałam żadnego sportu wyczynowo, ale za sprawą mojego Taty, wszechstronnego sportowca-amatora, od dziecka interesowały mnie wszystkie dyscypliny. Do Sopotu zwabił mnie tenis i brydż sportowy, czyli te dyscypliny, które stale uprawiam i lubię najbardziej. Ale nawet sama obecność na obiektach sportowych, albo kibicowanie innym w zawodach, sprawia mi frajdę. W Sopocie przeszłość splata się z teraźniejszością w szczególny sposób, w wielu dziedzinach życia, no a w sporcie - wyjątkowo silnie. Przynajmniej ja tak to odczuwam. Chciałabym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na ten temat, ciekawostkami, które wyczytałam w książkach i zdjęciami, które "wyszperałam" w różnych miejscach. Potraktujcie je jak nieformalną  historię sportu w Sopocie, widzianą okiem sportowca-entuzjasty.

Śmiało można powiedzieć, że duch sportu zagościł w Sopocie już z końcem XIX w. Niektóre z obiektów sportowych, które wtedy powstały,  istnieją do dziś.  I chociaż wielokrotnie niszczone, odbudowywane, unowocześniane, to jednak wciąż czuję tam dobrego, opiekuńczego ducha sportowej tradycji.

Wszystko zaczęło się od wyścigów konnych.  W 1897r wytyczono pierwsze tory do biegów płaskich w okolicy dzisiejszego hipodromu. A teraz, ok. 120 lat później, w tym samym miejscu, spaceruję tu z grupą przyjaciół. Obserwujemy na padoku konie szykujące się do kolejnej gonitwy i zastanawiamy się - który wygra?, na którego konia postawić w najbliższej gonitwie?. Kupujemy bilety z wytypowanymi numerami koni i siadamy na trybunie pamiętającej mocno przedwojenne czasy. Emocjonujemy się wyścigiem,



a potem pijemy kawę w restauracji, która pamięta jeszcze szelest powłóczystych damskich sukien i eleganckie kapelusze wytwornych gości.Teren hipodromu, piękny i rozległy, jest świetnym miejscem na rodzinny piknik z atrakcjami. Oprócz dni wyścigowych, odbywają się tutaj też międzynarodowe zawody w skokach i w ujeżdżeniu.

Najpierw konie, a zaraz potem – tenis. Pierwsze sopockie korty, z czarną nawierzchnią, wybudowano na terenie dzisiejszego Parku Północnego. Po I-ej wojnie światowej kortów tych już nie odbudowano, ale zachował się drewniany domek, który przeniesiono na stadion Stulecia. Do dzisiaj jest on ozdobą klubu lekkoatletycznego.Tenis, początkowo gra towarzyska, szybko stał się dyscypliną sportową. Wkrótce wybudowano kolejne korty, z domkiem klubowym, przy dzisiejszej ul. F.Ceynowy.


To właśnie na tych kortach działa do dzisiaj Sopocki Klub Tenisowy.Tutaj właśnie można było oglądać, w okresie międzywojennym, pasjonujące mecze z udziałem polskich tenisistów - Ignacego Tłoczyńskiego, Józefa Hebdy czy Jadwigi Jędrzejowskiej. Tutaj, swój pierwszy zawodowy turniej ATP Tour wygrał Tommy Robredo, Gael Monfils, Rafael Nadal oraz Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski w grze podwójnej. Tutaj właśnie, co roku, odbywają się Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Seniorów, w których sam udział jest dla mnie zaszczytem i wielką radością, a zdobyte medale, pamiątką odnoszonych tu małych zwycięstw. 

Pierwsze sopockie boisko sportowe - to Plac Mancowy, służący w XIXw do suszenia rybackich sieci zwanych mancami.


Organizowano tu mecze piłkarskie, wyścigi psów, zawody krykieta oraz serso - rzucanie wiklinowego kółka i łapanie go na kijek. Okazało się, że moja mama, która wkrótce skończy 98 lat, często grywała w serso przed wojną. Pytała mnie, czy ten sport nadal jest tak popularny, jak wtedy?

Sportowa rywalizacja stała się wielką atrakcją dla coraz tłumniej przybywających tu kuracjuszy i wczasowiczów. W 1901 r zorganizowano po raz pierwszy Sopocki Tydzień Sportu - wyścigi konne, turniej tenisa, zawody pływackie i regaty. Oto pocztówka, wydana na tę okoliczność.


Tydzień sportu cieszył się tak wielką popularnością, że gromadząc tłumy uczestników i obserwatorów, stał się główną atrakcją każdego, kolejnego sezonu. W następnych latach rywalizowano w przeróżnych konkurencjach - strzelectwie, łucznictwie, lekkoatletyce, kolarstwie, gimnastyce z udziałem popularnegoTowarzystwa Gimnastycznego "Sokół"


i w wielu innych. Organizowano nawet zawody balonowe,pokazy taneczne i konkursy tańca towarzyskiego, a w 1907r, po raz pierwszy, zawody automobilowe.

Nie miały one wiele wspólnego z tym, co znamy dzisiaj jako rajdy samochodowe czy wyścigi Formuły1. Zawodnikami byli ówcześni przemysłowcy lub arystokracja, jednocześnie właściciele automobilu, na ogół nie posiadający nawet prawa jazdy (!). Zawodnik taki zasiadał wygodnie na tylnym siedzeniu, z lampką szampana w dłoni. Automobilem kierował jego szofer, którego nazwisko nikogo nie interesowało i było zupełnie nieistotne... Często, zaraz po starcie z placu Mancowego, automobil psuł się i kończył wyścig, ale były też takie, które po wykonaniu pętli o długości ok. 75 km, dzielnie docierały na metę - również na placu Mancowym - zbierając zasłużone owacje.


Kluczowym i najbardziej oczekiwanym dniem Sopockiego Tygodnia Sportu był czwartek. Odbywał się wtedy finał turnieju tenisa i okazałe, pełne przepychu, korso kwiatowe, czyli parada wszelkich pojazdów, udekorowanych kwiatami -

konnych


i zmechanizowanych 



W czwartkowy wieczór podziwiano też uroczystą iluminację Domu Zdrojowego, no i przede wszystkim - molo


Chyba muszę przy najbliższej okazji sprawdzić, czy teraz, wieczorem, molo prezentuje się równie okazale, co wtedy?

W  związku z obchodami 100-lecia Sopotu jako kąpieliska, oddano do użytku, w Dolinie Owczej, boisko Stulecia. Dziś jest to stadion Leśny przy ul. J.Wybickiego - otoczony lasem, z dala od zgiełku miasta, ukazał się moim oczom znienacka, przy okazji spacerów po okolicznych wzgórzach.


Boisko sportowe na Placu Mancowym zlikwidowano. Dzisiaj, w miejscu dawnego placu jest rozległy teren rekreacyjny na terenie Parku Północnego. 

W Sopocie uprawiano też sporty zimowe. W sąsiedztwie Opery Leśnej wybudowano tor saneczkowy i skocznię narciarską. Zawody na tych obiektach organizowano jeszcze do końca lat 60-tych ubiegłego wieku. Właśnie w tym miejscu, na Łysej Górze, jeździliśmy z mężem zimą na nartach,  a po nartach - piliśmy "góralską" herbatkę w barze Sabat. Przy dobrej pogodzie, ze szczytu Łysej Góry, widać mieniące się w słońcu, wody Zatoki Gdańskiej.

W początkach XX-ego wieku, dla wielu osób, sport postrzegany był jako wakacyjna atrakcja towarzyska. Może wywołuje to u Was pobłażliwy uśmiech na twarzy? Wybierzcie się do Sopotu, na imprezę sportowo-rozrywkową "Tyczka na molo". Myślę, że wrażenia będziecie mieć podobne do tych, jakie mieli sopoccy kuracjusze sprzed 100 lat!

Po wojnie do Sopotu zawitał też Międzynarodowy Kongres Bałtycki Brydża Sportowego. Początkowo turnieje par grało się  w salach Uniwersytetu Gdańskiego, później w hali 100-lecia Sopotu, a ostatnio w hali sportowej SKT. Co roku przyjeżdżam tu na cały tydzień sportowych zmagań. W 2005r udało mi się (oczywiście wraz z partnerem brydżowym) wygrać kongresowy turniej par mikstowych. Kto wie? Może to nie był ostatni zdobyty tu przeze mnie puchar?

O sporcie mogłabym opowiadać bez końca. Zmieniają się zawodnicy, sprzęt sportowy, zasady rozgrywania poszczególnych dyscyplin, ale bez względu na poziom rywalizacji - zawodowa? amatorska? - emocje są te same....

W marcu 2014 r odbędą się w Sopocie, w hali sportowo-widowiskowej ERGO ARENA, Halowe Lekkoatletyczne Mistrzostwa Świata. To dopiero będą emocje!




środa, 4 września 2013

"Śniadanie na trawie"

To co, że plastikowy stół i krzesła z Carrefour'a? Wystarczy kilka ładnych serwetek albo obrus w kwiatki i wszystko wygląda wystarczająco atrakcyjnie jak na wakacyjne, śniadaniowe nakrycie. Przy tym, nie trzeba chować ogrodowych mebli na noc, ani martwić się, że coś zginie. Czasem, któreś z krzeseł pęknie pod ciężarem co większej osoby, ale przynajmniej nie ma problemu z uzupełnieniem straty.

Wspólne śniadania na powietrzu to bardzo dobry początek dnia. Bez względu na to, czy jesteśmy we dwójkę, czy z rodziną, czy w większym gronie przyjaciół, mają zawsze jedną, wspólną cechę - trudno je zakończyć. Jest tak przyjemnie!

 Jak jesteśmy sami, posiłki są skromniejsze - biały ser, pomidory, miód i oczywiście wspaniała, wędzona makrela z przystani rybackiej. Przy kawie i herbacie, obowiązkowo "prasówka" - ulubiony Dziennik Bałtycki, w którym z wielkim pietyzmem wyczytuję informacje o lokalnych wydarzeniach sportowych, kulturalnych, okolicznościowych. Zastanawiamy się wspólnie, na co wybierzemy się pokibicować, popatrzeć albo w czym wziąć udział. Przy śniadaniu rodzi się plan dnia. Plaża, rower, nowa wystawa w Galerii, a może wyścigi konne na hipodromie? Kto dziś występuje w muszli koncertowej przy molo? Na ogół propozycji jest tyle, że aż trudno wybrać - w zależności od prognozy pogody, powstaje plan orientacyjny, który nierzadko ulegnie jeszcze, w ciągu dnia, zmianom zależnym od aury (ta, w Sopocie, zmienia się często), kondycji i nastroju.

Śniadania w większym gronie mają swoją specyficzną, wyjątkową atmosferę. Kilkakrotnie udało nam się zaprosić w terminie dłuższego weekendu lub części wakacji, grupę przyjaciół. Wszyscy mieszkali w najbliższej okolicy, żeby być blisko siebie. A najważniejszym punktem dnia było oczywiście wspólne śniadanie! Nierzadko, nasze śniadanka przeciągały się w kilkugodzinne biesiadowanie. Dużym zainteresowaniem cieszyło się ciasto drożdżowe z czerwoną porzeczką, przywiezione naprędce rowerem z cukierni na Monciaku i cava - to nie błąd ortograficzny - proszę sprawdzić w słowniku języka hiszpańskiego co to za cava, albo uważnie spojrzeć na zdjęcie poniżej:



Atmosfera sopockich śniadań jest radosna i leniwa zarazem, jak na wsi... "Ach! Te proste, wiejskie życie!"- między łykiem cavy a kęsem ciasta,  z rozmarzeniem i z przymrużeniem oka, żartują uczestnicy śniadania na trawie.

Bliska nam grupa przyjaciół to grupa tenisowa. Jest więc oczywiste, że po śniadaniu, jak długo by ono nie trwało, idziemy na korty. Zajmujemy na ogół dwa korty na dwie-trzy godziny i gramy, w różnych zestawieniach, mixty, deble i singla dla "niedogranych". Po tenisie, jedziemy rowerami, w któreś ze znanych Wam już miejsc - a pewnie pojawią się też inne, nieodkryte jeszcze przez nas, a warte zobaczenia zakątki. Przy okazji wstąpimy na smażoną rybkę - do Piaskownicy?,  do Bulaja?,  do U Pani z koczkiem?  Te miejsca też już znacie!

Zdarzało się, oczywiście, że w porze śniadania padał deszcz. W niczym jednak nie zakłócało to nam ustalonego porządku. Wspólne śniadanie to rzecz święta! Tyle, że przenosiliśmy się do środka, zestawialiśmy stoły, stoliczki i śniadanie trwało tak długo aż.... przestało padać!