Założyłem ci bloga - masz jakiś pomysł na tytuł? Nie miałam żadnych wątpliwości, przecież to oczywiste - "Zakochana-w-Sopocie"! Mąż namawiał mnie od dłuższego czasu do pisania: "Pisz! Zamęczasz wszystkich znajomych opowiadaniem o Sopocie. Nie każdego to interesuje! A że nie chcą robić ci przykrości - to cierpliwie słuchają" - uświadomił mi brutalną prawdę. Dlatego, w końcu, zdecydowałam się. Jednocześnie, pisząc o Sopocie, czuję się trochę tak, jakbym tam była....
Miłość do Sopotu kiełkowała we mnie od dawna, w zasadzie od wielu lat, ale w 2007r wybuchła z całą siłą i rośnie wraz z coraz to piękniejszym uzdrowiskiem. W zasadzie wszystko tutaj napawa mnie osobistą dumą i wszystko mi się podoba, więc proszę o pobłażliwość - moja "pisanina" na pewno nie będzie obiektywna.
Do Sopotu przyjeżdżałam z końcem ubiegłego wieku realizować swoje hobby, tzn. grałam w amatorskich turniejach tenisowych, kibicowałam w tenisowych turniejach zawodowych, no i nie mogłam nie zagrać w Międzynarodowym Turnieju Bałtyckim Brydża Sportowego. Zawsze mieliśmy problem ze znalezieniem fajnej kwatery - w tamtych czasach wynajmowało się głównie pokój "przy rodzinie", ze wspólną używalnością kuchni i łazienki, co było trochę krępujące.
Pamiętam, chyba ok. 2005 r, Leszek (mąż) rzucił takie pytanie: wiesz, mamy trochę oszczędności, które warto byłoby w coś zainwestować, może kupimy jakąś kawalerkę? No, jak mamy kupować mieszkanie, to chyba tylko w Sopocie! - wypaliłam jak z dubeltówki. Zapadła cisza. Widać mój pomysł nie wzbudził entuzjazmu i ogólnie temat kupna mieszkania zamilkł. Ale ziarno zostało zasiane......
To chyba było ok.1,5 roku później, na pewno był to kwietniowy wtorek 2007r.
Siedzimy sobie w salonie - każde z nas coś tam robi - mąż z komputerem na kolanach. Nagle zagaja: chodź Renatka, zobacz na te zdjęcia - jaki fajny płot! Podchodzę, patrzę, no - płot fajny, ale co to w ogóle jest? To jest mały domek w Sopocie, w którym jest do sprzedania, na parterze, małe mieszkanko - odpowiada. Były też zdjęcia samego mieszkania - podobały mi się. To co? Zadzwonić czy aktualne? Dzwoń! Ogłoszenie aktualne, ale jest duże zainteresowanie - usłyszeliśmy w słuchawce telefonu. Postanowiliśmy obejrzeć. Kupiłam bilety kolejowe na najbliższą sobotę do Sopotu.
Sobotni ranek był piękny - wysiedliśmy na dworcu, a spacer na miejsce zajął nam ok. 12 min. Zadzwoniliśmy, że jesteśmy i czekając na osobę z kluczami, krążymy w pobliżu, podziwiając okolicę. Zauważyliśmy, że na teren "posesji" wchodzi młoda, ładna dziewczyna, więc zagailiśmy:
- czy Pani tu mieszka?
- tak, na piętrze
- a jak się mieszka?
- mieszka się super!
Właśnie zjawił się syn właściciela z kluczami, więc przerwaliśmy miło rozpoczętą konwersację i weszliśmy. Serce biło mi jak młotem. Wszystko mi pasowało. Małe, zgrabne mieszkanko, po remoncie. Może sama wybrałabym inne kafelki, ale te co były - też ok. Trudno by mi było robić remont mieszkania, dojeżdżając 4 godz pociągiem (wtedy to były tylko 4 godz - teraz dużo więcej...). Dostałam wypieków, a Leszek tylko na mnie spojrzał i już wiedział. Podoba Ci się? szepnął w ucho, żeby nie tracić ewentualnej zdolności przetargowej. Tak! odszepnęłam zachrypniętym z przejęcia głosem.
Jednocześnie, zjawiło się jeszcze parę osób oglądać mieszkanie. Mówili, że jeszcze zastanowią się i dadzą znać. To byli miejscowi - poszli naradzać się z rodziną lub znajomymi, a my? My mieliśmy w kieszeni bilety kolejowe na powrót do domu, za kilka godzin. Poczekaliśmy, aż wszyscy rozejdą się i przystąpiliśmy do negocjacji z właścicielem, który pojawił się w międzyczasie. Negocjacje były bardzo krótkie. Zaparł się, że nie spuści ani złotówki, co najwyżej może zostawić obrazek wiszący na ścianie. A my mamy te bilety...i brak czasu na dłuższe namysły. To co - decydujemy się? Spytał Leszek tym razem już głośno, bo nadzieja na stargowanie zgasła. Tylko skinęłam głową, bo coś ugrzęzło mi w gardle. No, to jedziemy podpisać umowę i przelać zaliczkę, stwierdziliśmy zgodnym chórem.
Wsiedliśmy do taksówki. Jedziemy, a tu dzwoni telefon komórkowy właściciela. Po chwili słyszymy jego odpowiedź: "przykro mi, ale właśnie sprzedałem" - to dzwonił jeden z tych, co oglądali mieszkanie razem z nami i właśnie zdecydował się kupić. Spojrzeliśmy po sobie i ....odetchnęliśmy z ulgą.
Jak to jest w tym życiu? Ziarno kiełkuje, kiełkuje, a kiedy wzejdzie? - decyduje jedna, krótka chwila!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz